Film ma wiele zalet, które skutecznie odbierają radość obcowania z dziełem. Za mało ścian, podłóg i sufitów. Po prostu chciałoby się tego więcej, zwłaszcza w scenach z udziałem aktorów. Brak drzwi i okien dezorientuje, bo ani wejść, ani wyjść, tylko się człowiek gapi, jak dziecko poszukujące klamki, której już od dawna nie ma wśród nas. Takie ujęcie tematu sugeruje klaustrofobiczną otwartość sprowadzoną do tapetowo-panelowego niuansu. Oczywiście należy podkreślić, że wszystkie zalety produkcji są też jej największymi wadami, co w oczywisty sposób potęguje fabularne pierwiastkowanie. Ogólne wrażenia bardzo dobre, pominąwszy słaby występ Bartosza Bieleni. Niestety, a może wręcz odwrotnie, gwiazdor niknie gdzieś w ciemności, pozostawiając uczucie niedosytu, tylko troszkę rekompensowane ujęciami ciemności jako takiej. Horror z podtynkowym dreszczykiem, uwypuklający wielowymiarowe paradoksy współczesnej awangardy alternatywnej.