...... i się doczekałem! Niestety, nie na taki efekt liczyłem...
Jako wielki fan przygód agenta 007, byłem cholernie podekscytowany wyjściem do kina.
Widziałem traile chyba ze 100 razy, nazwisko reżysera też napawało mnie optymistycznie.
Wszystko zaczynało pryskać już od pierwszej sceny, która była cholernie banalna i
przerysowana.
W połowie filmu zaczynałem się nudzić!
Banał gonił banał, dużo rzeczy było naciąganych i ocierało się o groteskę (jak usilne
nawiązanie reżysera do poprzednich odcinków serii poprzez gadżety), fabuła śliska i
pospieszana, brak silnej i ciekawej kobiety Bonda ( nie licząc 1 minut występu fajnej brunetki).
Po prostu podano mi cholernie słabego i niedosmażonego kotleta, w restauracji, która
cieszyła się dobrą renomą.... Zmiana kucharza nie wyszła na dobre. Mendes nie dał rady.

Moim zdaniem jest to jeden ze słabszych Bondów w historii i niestety, ale rokowania na
przyszłość są szare...

Z pozytywów wymienię Astona '78, 15 minut słodkiej brunetki, Ralpha Finnes'a i Judy Dench.
Daniel Craig robił swoje, chociaż był tylko, niestety, narzędziem w rękach reżysera, który zawalił
sprawę.

Tego Bonda obejrzałem 1 raz i wystarczy.
To mówi samo za siebie...