Idąc do kina na "Bonda" oczekujemy spektakularnych akcji na których przez kolejne kilka lat będą
wzorować się inni twórcy, a tu co? Wielkie nic. Owszem scena otwarcia nawet niezła, koparka też
mogła gdzieś widowiskowo zakończyć swój żywot, ale jak widać gdzieś zniknęła. A później flaki z
olejem momentami kino moralnego niepokoju, owszem niech on sobie będzie uduchowiony, ale
bez przesady. Podczas przemówienia Silvy na wyspie miałem wrażenie, że facet zapomniał tekstu
i rozgląda się za suflerem. Oklepany tekst oszukany agent, co drugi film aktualnie jest o byłym
agencie to jest jakaś plaga. W zasadzie to nie wiem o co chodziło blondasowi pomijając skąd
miał tylu kolegów w każdym miejscu. Teraz wiem dlaczego Craig tak się pocił na premierze, po
prostu uświadomił sobie jakiego gniota nakręcił.