Już czuję jak dostanę w kość w postaci komentarzy za to moje porównanie... ale muszę to
napisać, że mam po filmie potężne odczucie, że reżyser kręcąc ten film starał upodobnić się do
Nolanowskiego Batmana. Szczerze nie mam żadnych konkretnych argumentów, tylko zwykłe
poczucie, ale czułem tu jakąś chęć zrobienia z Bonda epickiej opowieści z wdrożeniem mroku,
historii, dzieciństwa, momentami podobnej muzyki, przeciwnika, który dla mnie był najbardziej
barwną postacią tego filmu a zarazem niezwykle szalonego i niebezpiecznego, Bond upada i
powstaje, pokazany jest jako osoba ze słabościami.

A tak już poza tą moją myślą... dla mnie film niezły ale tylko niezły. Miał swoje lepsze i gorsze
momenty. Świetna rola Javiera Bardema i ukazanie M16 jako ludzi popełniających błędy,
podejmujących złe decyzje, bezwzględnych traktujących ludzi jak przedmioty a skupiających się
tylko i wyłącznie na wykonaniu misji, tworząc miedzy innymi Raoula Silve... co swoją drogą też
jakoś mi śmierdzi to Batmanem... Jedno jest pewne, jest to na pewno Bond inny do którego
nas przyzwyczajono... Czy wyszło to mu na plus czy na minus? Mi szczerze trochę brakuje w
Bondzie chociażby jakiś drobnych gadżetów :) Pozdrawiam