Krótka historia reagowania na nowe Bondy:
-Connery, jego nie ma co oceniać bo on stworzył filmową postać Bonda, i nie ma z kim go
porównywać.
-Lazenby, z filmów z Bondem zrobiono komedie.
-Moore, padały oskarżenia że to już nie jest Bond, bo zrobiono z tego komedie.
-Dalton, krytycy mówili że filmy z Bondem stały się zwykłym filmem sensacyjnym.
-Po nadejściu Bronsnana powszechne stały się oskarżenia że Bond jest nierealistyczny i
przesadzony, prawie science fiction.
Skąd my to znamy?
W czasach Craiga przechodzimy to samo, "nie ma Bonda w Bondzie..." i wymienia się x
powodów dla którego teza jest prawdziwa. Co najśmieszniejsze na ogół te argumenty
świadczą właśnie o tym że najnowsze Bondy kontynuują serie.
Niestety przez dziwny regulamin połowa mojej wypowiedzi została wycięta.
Generalnie chodzi o fakt, że Bond są ponadczasowe w swej różnorodności.
Jednym z zalet serii jest to że odwzorowuję epokę w której powstaje, najnowsze trenda w reżyserii, probelmy polityczne świata, obecne obyczaje itp. itd.
Dlatego jeśli w Skyfall jest bardziej realnie niż u Bronsnan to o niczym nie świadczy. Jeśli jest kilka elementów nowych, to tylko się cieszyć, właśnie stały się tradycją Bonda.
Przykładowo, mówią niektórzy że wróg Bonda przypomina Jokera... I bardzo dobrze, jest teraz najwyraźniej taka moda na tego typu złych charakterów, jest to lekki flirt z Batmanem, tak jak np. Moore nawiązywał do Gwiezdnych wojen czy 7 wspaniałych.
DYSTANSU W OCENIE BONDA
prosze:)