Wbrew oczekiwaniom, nowy film o Bondzie (przynajmniej w moich oczach) okazał się ałkiem dobry. Mimo wciąż sztywniackiej gry Craiga da się oglądać bez bólu, a główną bohaterką okazuje się M, na której jej dawny podwładny (Javier Bardem, chyba najlepszy bondowski czarny carakter) chce się zemścić. Dzielący się na kilka części teaser wciąga i nie nudzi, a motyw wykradzionej listy z czasem przestaje mieć znaczenie. Humoru też nie brakuje, choć nie jest go tak dużo jak przed "Casino Royale". Wiele rzeczy zaskakuje widza. Końcówka może trochę za długa, ale wynagradzone to zostaje przez dość szybkie tempo akcji. Co zaś zupełnie nielogiczne i niedopatrzone - M ginie po kilkunastuminutowym upływie krwi z dłoni, a przy takiej ranie człowiek się tak szybko nie wykrwawia. Dodatkowymi ciekawostkami są młodziutki Q, obecna przez połowę filmu Moneypenny i Ralph Fiennes jako minister zdegradowany do funkcji M, a także powracający w chwale Aston Martin. Zaś to, iż Bond miał matkę - Francuzkę przywołuje na myśl pochodzenie Jacka Reachera, bohatera powieści i opowiadań Lee Childa.
Mimo wszelkich wad - powrót w chwale.