jestem fanem Bonda, całej serii, wszystkich razem i kazdego z osobna, więc ocena będzie z pewnością tytułowa, czyli subiektywna.
Film podobał mi się jak kazdy z pozostałych, choć z pewnością mam wśród nich swoich faworytów. Ten do nich się nie zalicza i zaliczać nie będzie. Długo się przestawiałem po "nowym rozpoczęciu" odcinkiem Casino R na konwencję różniącą sie tak mocno od dotychczasowej. Miałem nadzieję, że Quantum będzie pierwszym z nowej serii i kolejne do niej dołączą. Tymczasem po jednym odcinku mamy kolejne otwarcie, na co wskazuje końcowa scena i nie do końca wiadomo po co. Mam wrażenie, że tym razem zmiana reżysera przy kazdym filmie nie wyszła całości na dobre i cały czas mamy do czynienia z poszukiwaniem jakiejś koncepcji. Nie przekonuje mnie również sentymentalny Bond z jakim mamy do czynienia, ani jego "uczłowieczenie" i pokazanie słabych stron, co do całej konwencji po prostu nie pasuje, podobnie jak dośc mocne okrojenie sfery dżentelmeństwa tak bardzo przecież charakterystycznej dla tego agenta.
Odrębną sprawą są kobiety, które zawsze były symbolami seksu, kobiecości i "tego czegoś", tymczasem dostajemy dwie "bezpłciowe" postacie, nudne jak gazetka z biedronki.
Tak jak napisałem na wstępie, ocena jest subiektywna, bo film mi się podobał i będę chodził na każdy i z pewnością każdy obejrzę jeszcze kilka razy. brakuje mi jednak tego "czegoś"....
Tym razem nie muszę polecać, bo i tak kazdy pójdzie. Uwagi ująłem, a film i tak jest zajebisty.
Bo to nie kobiety były tu najwazniejsze. Najważniejsza była robota i tyle. Myslę, ze mendes starał sie zblizyc jak najbardziej do rzeczywistości. A w rzeczywistosci nie panie i romanse graja najwazniejsza role :)
Tak mi sie wydaje - moze mnie z bledu wyprowadzisz :) Film oczywiscie - kalasa :)
Kobieta była, w dodatku bijąca na głowę większość "bongirls" pod względem inteligencji i charakteru.
Mowa o M.
Może to ja jestem inny, ale uważam że w życiu każdego faceta są również kobiety nie "do popychania", które są nawet ważniejsze, np. matka. Nie trzeba być super wrażliwcem żeby dostrzec, że między tym Bondem a tą M jest relacja w stylu syn-matka.
Dodatkowy plus dla filmu, że potrafił pokazać szerzej Bonda w innej relacji z kobietą niż tylko łóżkowa.
Nie chciałbym wchodzić w polemikę, bo takjak napisałem, jest to ocena subiektywna i każdej z tych wypowiedzi jest pewnie część racji. Co do kobiet, to oczywiście można pisać różne rzeczy, ale nie ukrywajmy, że wokół nich się świat kręci, a romas, czy to intelektualny, czy łóżkowy, czy przed, czy po małżeński, jest paliwem ludzkości. Matki bym w to nie mieszał...