Kolejny gniot nadchodzi... Ktoś zamordował legendę agenta-dżentelmena, a ja jeszcze do
końca nie wiem kim był ten maderfaker. Producenci? Ludzie od castingu? Wytwórnia? Czy
może reżyser i scenarzyści, którzy kazali zachowywać się Bondowi jak pospolitemu
dresiarzowi, tyle że zamiast bejzbola - wsadzili mu w dłoń pistolet, zamiast ortalionu-nosi
drogie garnitury, zamiast Łysego i Siwego, co mięli mu wpierdziel spuścić - mamy tu
wielkich i bogatych geniuszy zbrodni, bądź wewnętrzne śakieś porachunki o kilo amfy. Ktoś
zamordował legendę Bonda, i co najgorsze - ten sukinkot jeszcze dycha i ma się świetnie.
No to super.. Kolejny gniot nadchodzi...
lepszy bond o ludzkiej twarzy niz taki, ktory zabija 20 wrogow na raz a na ich trupach przelatuje kolejna kobiete popijajac martini. I taki cytacik z Casino royale na podsmuowanie wypowiedzi "Wstrzasniete czy zmieszane sir? Mam to w du*ie".
ale jaka tu ludzka twarz? raczej gęba chamska i prostacka, nie twarz. po raz kolejny słyszę dokładnie w ten sam sposób sformułowany argument. Słowo w słowo. Gdzie wyście to ludzie usłyszeli? Jaki pseudokrytyk wcisnął wam to w głowy i w usta? Pozbawiono go uroku, całej inteligencji i subtelności. Bond od zawsze był agentem - dżentelmenem, takim go stworzył Ian Fleming, na tym polega cała jego legenda, dzięki temu właśnie filmy z serii o agencie wszech czasów doczekaly się, patrząc na ostatnie mówię "niestety", 22 części. W ostatnich pozostało jedynie chamstwo i totalne buractwo, naparzanie się po jądrach i kopanie po twarzach, parę ładnych eksplozji i tony beznadziejnych i totalnie prostackich tekstów do Bonda niepasujących - jak na przykład ten użyty przez Ciebie.
Dlaczego jesli Tobie sie cos nie podoba to jest to rownoznaczne z tym, ze osoby o innym zdaniu to jakies bydlo ktore nie potrafi samo myslec? Dlaczego z "ludzka twarza?". Chociazby dlatego, ze dla Vesper z Casino Royale chcial rzucic prace. Dlatego, ze na jego twarzy widac czasem cos innego niz puszczenie oka do panny ktora chce zaliczyc. Tobie sie podoba stara wersja, a jak dla mnie jest zbyt fantazyjna.
Czegoś takiego nie powiedziałem, choć faktycznie tak to mogło zabrzmieć. Nie taki był mój zamiar. Niektórzy ludzie mają większy autorytet od innych i ich słowa niekiedy przyjmowane są jako pewnik. Jeżeli komuś przypadnie do gustu dana rzecz i szuka racjonalnego uzasadnienia, może się posłużyć taką właśnie opinią samemu nie szukając argumentów. Jest to znacznie bardziej brutalna i pozbawiona polotu względem dawniejszych wersja, i to mnie razi. Niezła jako film akcji, to jestem w stanie przyznać, ale już nie jako film o Bondzie. I swoją droga - Craig nadaje się tutaj do głównej roli jak piła łańcuchowa do operacji neurologicznej. Takie jest moje zdanie.
"Bond od zawsze był agentem - dżentelmenem, takim go stworzył Ian Fleming, na tym polega cała jego legenda"
Czytałeś książki Fleminga o Bondzie!? Na jakiej podstawie tak twierdzisz? Zarzucasz innym bezmyślne powtarzanie argumentów po "pseudo-krytykach", a sam piszesz nieprawdę. Poza tym, uważam, że nie ma nic w złego w powtarzaniu mądrych opinii, jeśli celnie reprezentują nasze poglądy. Źle jest natomiast kłamać...
Wiele można powiedzieć o "książkowym" Jamesie Bondzie, ale na pewno nie to, że był gentlemanem... James Bond traktował kobiety jak zabawki. I taki właśnie był również sam Fleming, który twierdził, że kobiety są dla mężczyzn rozrywką, a rozmowę na poziomie prowadzić można jedynie z mężczyznami. W powieści "Szpieg, który mnie kochał" jedna z bohaterek, Vivienne Michel, wypowiada słowa, które później przyniosły ich autorowi złą sławę: "Every woman like to semi-raped". Kobieta w powieściach Fleminga (tak samo, jak później w wielu ekranizacjach) nie jest dla Bonda miłością życia, którą stawia na piedestale czy życiową partnerką. Jest po prostu swego rodzaju trofeum za dobrze wykonaną robotę dla rządu Jej Królewskiej Mości. Zresztą najlepiej o relacjach Bonda z kobietami świadczą ironiczne imiona jakie nadawał im Fleming :"Kissy", "Honey", "Plenty" itd.
Dodatkowo, wielu spośród złych charakterów, w powieściach Fleminga, to homoseksualiści. Jak na przykład lesbijka Pussy Galore (warto znowu zwrócić uwagę na imię...), którą Bond aktem seksualnym "prostuje". Po tym "zabiegu", staje się hetero albo przynajmniej bi, a na dodatek staje po stronie Bonda. Wydaje się, że lesbijki w książkach o Bondzie, to kobiety, które nie trafiły jeszcze na właściwego "gentlemana", a tym najwłaściwszym jest zapewne Bond, James Bond.
Ja również zgadzam się ze stwierdzeniem Craiga, które przytaczasz: "Ian Fleming stworzył Bonda w swojej wyobraźni, ale tak naprawdę to Sean Connery dał mu swoją twarz..." Z tym, że trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że relacje Bonda i kobiet w filmach z Connerym były dokładnie takie jak w książkach. Kobiece bohaterki są jedynie ładną - ale jednak - dekoracją.
Daniel Craig nie jest gorszym "gentlemanem" niż Bond wykreowany przez Fleminga ani gorszy od kreacji Connerego, Moora czy nawet Brosnana. Co więcej, postacie grane przez Moora czy Brosnana z coraz większym zacięciem komediowym, mają z książkami Fleminga wspólne tylko imię. Flemingowski Bond był postacią śmiertelnie poważną. Oczywiście seria miała charakter rozrywkowy, ale nie była pastiszem, jak w wykonaniu tej dwójki. I oczywiście można się, kłócić który z aktorów jest najwierniejszym odzwierciedleniem Jamesa Bonda Iana Fleminga, jedno natomiast nie ulega wątpliwościom - Craig stoi w tej kolejce przed Moorem i Brosnanem.
Proszę zatem nie wypisuj bezmyślnie, że w książkach Fleminga, Bond był "agentem-gentlemanem", bo to zwyczajnie nieprawda.
Dlaczego Twoim zdaniem ten cytat to "gwóźdź do trumny" Bonda? Wręcz przeciwnie! Dla mnie i wielu innych fanów 007, Craig, to najlepszy Bond po Connerym w historii serii. I właśnie takie cytaty, jak "- Do I look like I give a damn?", uważam za najlepsze smaczki nowych odcinków! :) Daniel Craig, jak i cała nowa konwencja Bonda, to pomysł m.in. samej Barbary Broccoli (córki słynnego producenta filmów o Jamesie Bondzie, Alberta R. Broccoliego). Filmy przynoszą MGM pożądane zyski i mają liczne rzesze fanów. Oczywiście wszyscy wiemy, że ta konwencja została "zapożyczona" z cyklu filmów o Bournie, ale moim zdaniem nie ma nic złego w kopiowaniu dobrych wzorców, jeśli robi się to umiejętnie. Ważne, że po przepełnionym komicznymi wręcz efektami specjalnymi, filmie "Śmierć nadejdzie jutro", po którym wydawało się, że Bond może w ogóle zniknąć z ekranów, cykl zyskał nowe oblicze. Właśnie dlatego Craig i nowa konwencja Bonda, to nie "gwóźdź do trumny" a ponownie wiatr w żagle serii! Bądźmy szczerzy, przejadł się już większości widzów, agent poprawiający krawat podczas pościgu czołgiem;) Swoją drogą, wygląda na to, że Broccoli doskonale wiedziała, co robi, nie przedłużając z nim umowy, skoro wystąpił na przykład w musicalu Mamma Mia (nominowany do Złotej Maliny 2009). Brosnan ze swoją śliczną buzią i nonszalanckim uśmiechem dużo bardziej nadaje się do łamania serc nastolatek, tańcząc w greckiej lagunie, niż do roli słynnego agenta 007. Brocccoli powtarza: „Człowiek, który się nie zmienia, w końcu musi umrzeć”. Jedni nie potrafią się z tą zmianą pogodzić, inni uważają ją za najlepszą rzecz, jaka mogła się Bondowi przytrafić. Ja należę do tych drugich.
No cóż jak w każdej dziedzinie tak i tutaj muszą być postępowcy i konserwatyści. Absolutnie nie neguję Twojej opinii, ale swoją chyba też mogę wyrazić więc jako "bondowy" konserwatysta podchodzę to tego w nieco inny sposób. Niemniej powtarzam że szanuję Twoje zdanie na ten temat, ale zgadzać się z nim nie muszę. Pozdrawiam.
Dawniej też nazwałbym się "Bondowym konserwatystą", dziś już nie. A to z prostego powodu. Musisz przyznać, że to co zaserwowali nam producenci pod koniec epoki Brosnana ("Śmierć nadejdzie jutro") do klasyki gatunku już nie należy?;/ A paradoksalnie "GoldenEye" z nim w roli głównej większość fanów (w tym ja) uważa za świetną kontynuację i jeden z najlepszych filmów w serii. Niestety dalej było już tylko gorzej i James Bond ze wcześniejszymi odsłonami serii miał wspólny już tylko tytuł. Wydaje mi się, że po "wypaleniu" Brosnana, Craig to krok w dobrą stronę. Myślę że pchnął serię w nowym, ciekawym kierunku i kiedyś nawet "konserwatyści" będą z tego zadowoleni;> Myślę, że Craig nie "zabił" Bonda, tylko go wskrzesił, po tym jak po rezygnacji z Brosnana długo nie było nowego pomysłu na odświeżenie konwencji i film o przygodach 007 faktycznie mógł legnąć w "trumnie". Pozdrawiam!
I tu się muszę z Tobą zgodzić że faktycznie koniec epoki Brosnana jest delikatnie mówiąc kontrowersyjny jeżeli chodzi o Bonda. No ale powiedz czy nie tęsknisz czasem za starym poczciwym Q:)? Pozdrawiam raz jeszcze.
Ps. Ale z jednym się chyba zgodzisz. Bond murzyn i w dodatku homo to już by było przegięcie.
No tak, homo-bond-murzyna nie mogę sobie wyobrazić nawet w najczarniejszych snach. Gorszy byłby chyba tylko Justin Bieber w tej roli:| Chociaż jedno i drugie wydaje mi się tak samo niemożliwe. Nie wieżę, że Barbara Broccoli mogłaby się zgodzić na (lub sama wymyślić) coś takiego. A zważywszy na to, co pisałem w innym poście w tym wątku, że Fleming był znany ze swojej homofobii i rasizmu (szczegóły można przeczytać niżej), to chyba zacząłby się po tym przewracać się w grobie i straszyć producentów przez resztę ich życia.
A za Q tęsknię, i owszem. Również za Moneypenny i może za niektórymi "wyszukanymi" gadżetami (ale nie takimi, jak "niewidzialny samochód" Brosnana czy "łódź-krokodyl" Moora ;] ). Myślę jednak, że skoro nowe filmy są prequelem serii, to te rzeczy mają wielką szansę jeszcze się pojawić w kolejnych produkcjach z Craigiem. Ale na pewno już w zupełnie innej konwencji i oczywiście znowu nie wszystkim przypadnie ona do gustu... Chociaż na przykład wcześniej na zmianie "M" na kobietę, Bond nie stracił. A moim zdaniem chyba nawet zyskał, więc myślę, że nie ma się czego obawiać ;)
Zresztą, właśnie to podoba mi się w nowych Bondach najbardziej. Z jednej strony wydawać by się mogło, że jest to oklepany temat, jak dziesięć przykazań na religii. Nic nie może Cię już zaskoczyć. A jednak udało się producentom tak go odświeżyć, że czekam z niecierpliwością i cały czas zastanawiam się, jaką nową niespodziankę sprawi mi agent 007 w 23-cim filmie? ;)
p.s. mam nadzieję, że nie będzie to murzyn...
p.p.s. albo przesunięcie premiery o kolejny rok...
O, właśnie zauważyłem, że wyjątkowo poprawnie napisałem słowo "wierzę" na początku postu. Gratólójem sobie;]
Piszesz poprawnie więc nawet nie zwróciłem na to uwagi. Żadna tragedia zwłaszcza że się przyznałeś. A na Bonda 23 czekam z dużym zaciekawieniem. Pozdrawiam.
Przypomnij mi w którym filmie serii Bond "zabija 20 wrogów na raz a na ich trupach przelatuje kolejna kobietę popijając martin", bo chyba ominąłem ten odcinek? ;|
Bond nigdy nie był szarmancki wobec kobiet, ale filmy z Craigiem wcale go tak bardzo nie zmieniły, jeśli to masz na myśli?
Owszem, przestał może traktować kobiety aż tak, jak książkowy Bond Fleminga, czy ten grany przez Connerego, jako "słodki" dodatek do Martini i kawioru albo nagrodę na koniec filmu za w pełni wykonaną misję. Ale nadal potrafi wykorzystać płeć piękną, jak zwykły środek do celu, przespać się z nimi tylko po to, żeby wyciągnąć od nich jakieś informacje o swoim przeciwniku ( Solange "Casino Royale"). Owszem, trochę inne relacje łączą Bonda z Vesper, ale trzeba pamiętać, że twórcy filmu wcale nie zamierzają zmieniać poprzez Vesper charakteru Bonda. Przeciwnie, stan zakochania i oddania Bonda jest chwilowy, a film jako prequel serii stara się niejako wytłumaczyć charakter "lekkiego ducha" 007 tym, że oszukany przez Vesper, później nie może zaufać żadnej kobiecie i traktuje je już tylko w kategoriach (delikatnie mówiąc) krótkich romansów. Zatem rozbudowana została warstwa psychologiczna 007, co nie przeszkodziło agentowi przespać się ze Strawberry Fields (ona zresztą też jakoś mocno nie protestowała, jak to zwykle kobiety w książkach Fleminga), tylko po prostu pomogło to w pewnym sensie "usprawiedliwić" i niejako wyjaśnić jego zachowanie wobec kolejnych kobiet.
taka metafora, chodzilo mi o to, ze w bondach z Craigiem najbardziej podoba mi sie "pewien realizm". Oczywiscie, seria 007 to nie film dokumentalny ale w poprzednich czesciach ostro przeginali, kiedy to bond potrafil pokonac cale armie. Natomiast w dwoch ostatnich czesciach, jest pod tym wzgledem duzo sensowniej.
Zarówno Casino Royale jak i Quantum of Solace to prequele całej serii o Bondzie.
James nie jest tu jeszcze wymuskanym agencikiem, a scenarzyści doskonale się spisują pokazując powoli jego przemianę.
Wspomniane wyżej "Wstrząśnięte czy zmieszane sir? Mam to w du*ie" to doskonały przykład.
A co do "gęby chamskiej i prostackiej" to co powiesz o planach zastąpienia Craiga czarnoskórym aktorem?
bond23.net/020111001/press-reports-rumors-of-idris-elba-as-craig-successor-id-de finitely-consider-it/
Trochę to bez sensu, To tak, jakby Shafta grał Koreańczyk. A opowieść to oczywiście fikcyjna, lecz ktoś, kto swoim zachowaniem reprezentował bezmyślną siłę, bezczelność i wulgarną pewność siebie nie przemieni się w błyskotliwego dżentelmena. Żeby było jasne - przynajmniej ja mam takie zdanie, tak to odbieram i tak uważam. W przypadku Bonda - śmiem twierdzić, że takie stanowisko ma w sobie sporo racji.
(opcja edycji postu znów nie działa). Trzeba też brać pod uwagę, że Bond to "agent Jej Królewskiej Mości", Brytyjczyk. Musi mieć w sobie pewną wręcz stereotypową angielskość, której roli Craiga - mimo, że Anglika - brak. On sam powiedział, że "Ian Fleming stworzył Bonda w swojej wyobraźni, ale tak naprawdę to Sean Connery dał mu swoją twarz. Wydaje mi się, że wizerunek agenta 007 utrzymał się tak długo w świadomości widzów między innymi dlatego, że producenci zadbali o to, by była to marka z klasą." No i mi tu właśnie owej klasy brak.
Mi również Craig nie przypadł na początku do gustu, ale dzisiaj uważam, że jest w roli Bonda rewelacyjny.
Zauważ, że w Casino Royale Bond nadal jest szarmancki i taktowny w stosunku do Vesper.
Miewa przejawy agresji i złości, ale to dopiero jego pierwsze zadania i nie potrafi nad sobą panować.
Dopiero z czasem stanie się pełnoetatowym cynikiem, który będzie wykonywał każdą robotę z lekkim uśmiechem na twarzy.
Sama śmierć Vesper w Casino Royale to dla Bonda przełom - nauczy się, że nie może ufać nikomu i od tego momentu (do Licencji na zabijanie) nie wdaje się (o ile mnie pamięć nie myli) w żaden poważny związek.
Podoba mi się, że scenarzyści pomyśleli o wyjaśnieniu w ten sposób późniejszego szowinizmu agenta 007.
A swoją drogą, to Craig nie jest pierwszym Bondem, który nadużywał siły. Bond-Sean Connery nieraz uderzył kobietę, a Bond-Dalton był we wspomnianej "Licencji na zabijanie" równie brutalny, co Craig.
"Szarmanckość" Craiga jest na poziomie elegancji i wyrafinowania zwykłego prostaka. A w połączeniu z twarzą bandziora wygląda to sztucznie i po prostu kiepsko w porównaniu z tym jaką klase mieli Roger Moore, Timothy Dalton i Pierce Brosnan. A co do nadużywania siły to Connery i Dalton jako agenci byli czasami brutalni ale byli dżentelmenami. A Craig wygląda na takiego który źle czuje się w smokingu z tym swoim drewnianym wyrazem twarzy :P
A co do samego filmu to ma to być podobno poważna historia. Tylko nawet jak "Bond 23" będzie mieć dobry scenariusz i historię to na starcie traci u mnie z powodu Craiga (twarz i sposób bycia)
Każdy ma swoje zdanie.
Niemniej musisz przyznać, że o ile filmy z Brosnanem zaczęły się nudzić, o tyle nowe "Bondy" wyciągnęły MGM z poważnych kłopotów finansowych.
A to w dużej mierze zasługa Craiga, bo przyciągnął ludzi do kina.
Filmy z Brosnanem były nierówne, "GoldenEye" i "The World is Not Enough" to były fajne filmy szpiegowskie (w tej parze wolę świetny "TWINE" z Sophie Marceau) Niestety były i słabe produkcje takie jak "Tomorrow Never Dies" i "Die Another Day". I myśle gdyby nie fatalny ostatni Bond z Brosnanem to sytuacja wyglądałaby inaczej. Po prostu filmowcy w "DAD" poszli po najmniejszej linii oporu nagromadzając tak dużo absurdów w całej historii. Dobrze że od "Casino Royale" fabuła jest bardziej na serio ale przy tym utracono samą postać Bonda na rzecz chama i prostaka. I oczywiście nowa twarz w postaci Craiga przyciągneła ludzi ale nie zapominajmy że "Casino Royale" było naprawdę dobrym filmem. A to z powodu świetnej historii która została stworzona przez Iana Fleminga a nie scenarzystów :) "Quantum of Solace" jest z Craigiem ale sam film pod względem fabularnym nie umywa się do "CR". Po prostu po tylu latach od czasów "The Living Daylights" sięgnięto po historię z książki Fleminga i mamy sukces pierwszego filmu z Craigiem :) No ale dla mnie to żadne zaskoczenie gdyż twórca Jamesa Bonda tak do "Goldfingera" pisał rewelacyjne powieści szpiegowskie. A co do MGM to produkcja "Bonda 23" stała pod znakiem zapytania więc nie gloryfikowałbym tak Craiga.
Przecież zawieszenie produkcji Bonda nie było spowodowane Craigiem, tylko bankructwem MGM w 2009 roku... nie odwrotnie. MGM doszło do porozumienia z Sony Pictures na temat praw do dystrybucji 23 części przygód Jamesa Bonda i nikt nie miał zamiaru rezygnować z Craiga, który doskonale się spisuje w tej roli i przynosi wytwórni pożądane zyski.
Oczywiście, jak każdy inny aktor, może się podobać lub nie. Nie ma się co spierać na ten temat i przekonywać nieprzekonanych, bo to tylko i wyłącznie rzecz gustu. Mam prostą radę, jeśli ktoś nie lubi Bondów z Craigiem, niech ich po prostu nie ogląda. Nie będzie wtedy tak oburzony jego "drewnianym wyrazem twarzy".
Osobiście jestem fanem Bonda od małego (lub jak kto woli od kolan;) i uważam bondy z Danielem za najlepsze z serii. Natomiast zupełnie nie trawie bondów z Brosnanem (oprócz kultowego już "GoldenEye", który na pewno jest gdzieś w czołówce serii), wiec po prostu widziałem je raz i nigdy do nich nie wracam. Bo po co? Żeby później na przykład rozpisywać się tutaj jaki Brosnan to laluś? Przecież to nie jest dyskusja na argumenty, w której można kogoś przekonać, tylko przekrzykiwanie się, czyja opinia jest bardziej słuszna lub gust lepszy.
A tym wszystkim, do których Craig nie przemawia w tej roli, tak bardzo, że aż muszą wylewać swoje frustracje na FilmWeb, zalecam cierpliwość. Bo przecież Bond jest wieczny, ale aktorzy nie... ;)
Fanowi Bonda będzie trudno odpuścić nowy film (nawet jeżeli jest krytycznie nastawiony do Craiga) Po prostu fan danej postaci musi zobaczyć film. Ja tak miałem z "Quantum of Solace" mimo mojej niechęci do Craiga jako fan 007 nie mogłem sobie pozwolić aby przegapić ten film. A forum jest po to żeby pisać o swoich przemyśleniach i każdy użytkownik FilmWeb ma prawo do krytycznego zdania na temat danego filmu czy aktora. A co do wieczności Bonda to tak taka deklaracja napawa optymizmem :D
Wydaje mi się, że posunąłeś się do nadinterpretacji mojej wypowiedzi. Nikomu nie odmawiam krytycznej opinii na forum na temat filmu czy aktora... W końcu miedzy innymi po to jest to forum ;|
Natomiast wydają mi się bezsensowne wątki, w których jedni drugim przez kilka stron tekstu próbują z uporem udowodnić wyższość jednego aktora grającego Bonda nad drugim (a nie jest ich mało na forum...). Przy czym mam wrażenie, że często jest tak, że ludzie, którzy pałają jakąś niechęcią, czy wręcz nienawiścią, do Craiga, wydają się być obrażeni, że są inni fani Bonda, którym on śmie się podobać. I zdaje się po ich wypowiedziach, jakby nie mogli się z tym pogodzić. Po co wałkować ten temat i to w dodatku w takim stylu? Nie sądzę, że wymiana epitetów jak "gęba chamska i prostacka" to jeszcze wyrażenie opinii na temat aktora. Takie posty uważam właśnie za niepotrzebne wylewnie frustracji na forum, które prowokują wypowiedzi "obrońców Craiga" i w konsekwencji niekończące się, przesycone emocjami wątki. Dodajmy watki, z których nie można się niczego mądrego dowiedzieć, poza kilkoma niewybrednymi przymiotnikami (których notabene później można użyć w starciu z teściową ;)
Ja tam nie mam pretensji że ktoś lubi Craiga, każdy ma prawo do swoich opinii. A to że są ludzie dla których jeden odtwórca roli Bonda jest lepszy od drugiego i podają przy tym swoje argumenty jest rzeczą normalną (nawet jeżeli są to wypowiedzi emocjonalne) Ja naprawdę nie umiem inaczej wyrazić się o twarzy Craiga bo ja jedynie widzę w niej zbira. Nie mogę napisać że to wyrafinowany dżentelmen bo dla mnie taki on nie jest. Po "Casino Royale" i "Quantum of Solace" nie mogę powiedzieć nic dobrego o manierach Craiga i jego sposobie bycia jako Bonda. Dla mnie on jest prostakiem i chamem a nazwanie kogoś tak nie wydaje mi się czymś niewłaściwym. Dla mnie to wyrażenie o grze aktora bo ja osobiście tak odbieram jego sposób grania :)
Nie chciałbym z tego wątku robić kolejnego tasiemca o tym, czy Craig nadaj się lub nie do tej roli. Niestety nie daje mi spokoju jedna rzecz, o której Ty i wielu innych użytkowników piszecie, podając ją jako rzecz dyskwalifikującą Craiga. A że jest to konkretny argument, a nie złośliwy epitet, można się do niego jakoś odnieść.
Mianowicie nie wiem skąd wziął się u ludzi obraz Bonda jako "wyrafinowanego gentlemana"? Czy świadczy o tym jego podejście do kobiet? Na pewno nie w książkach Iana Fleminga. Nie chcę się powtarzać, więc przeczytaj wyżej moją odpowiedź na post "Piotr.St". Ale przecież i filmowi bohaterzy, może z wydatkiem Timothy Daltona, nie byli przecież gentlemanami, a już na pewno nie "wyrafinowanymi". W filmach z Connerym, kobiety są traktowane bardzo przedmiotowo. Moore nie traktuje ich wiele lepiej, a w dodatku z bohatera sensacyjnego Bond coraz bardziej przemienia się w komika (bieganie po krokodylach w "Żyj i pozwól umrzeć" itp.). Komikowi daleko do bycia gentlemanem, zwłaszcza "wyrafinowanym".
Ciekawe jest również to, że gentleman James Bond - postać filmowa - idzie do łóżka z dużo większą liczbą kobiet niż w książkach. I, jak pisałem już właśnie w wątku wyżej, kobiety są dla Bonda po prostu słodką nagrodą za dobrze wykonaną robotę dla rządu Jej Królewskiej Mości...
Stosunek do kobiet zmienia się na lepsze u Timothy Daltona i paradoksalnie u Daniela Craiga! To właśnie w filmach z ich udziałem Bonda stać na to, żeby czasami być bardziej troskliwym, opiekuńczym i delikatnym (Kara Milovy z "W obliczu śmierci", Vesper "Casino Royale", Camille"Quantum of Solace") choć dalej potrafi dość perfidnie i przedmiotowo wykorzystać płeć piękną, jako środek do osiągnięcia jakiegoś celu lub po prostu źródło informacji ( Solange "Casino Royale" czy Fields w "Quantum of Solace").
Zastanów się, czy naprawdę to w jakim stopniu 007 jest poprawnym gentlemanem, wpływa na jego pozytywny odbiór przez fanów i wysoką popularność? Filmowym gentlemanem był na przykład John Steed w filmie "Rewolwer i melonik", ale czy takiego Bonda chcielibyśmy oglądać na ekranach?A może Bonda stał się tak popularny w owych czasach, bo właśnie od grzecznych i szarmanckich „elegancików” wolimy na ekranie oglądać trochę bezczelnych "złych facetów", którzy w każdej sytuacji spadają na cztery łapy?
Problem tkwi chyba w tym, że ludzie używający argumentu "Craig nie ma nic z gentlemana" nie wiedzą, co to słowo tak na prawdę oznacza. Za gentlemena uważają osobę w dobrze skrojonym garniturze, nie liczącego się z wydawanymi pieniędzmi oraz swoim i innych ludzi życiem, jeżdżącego najdroższymi samochodami. Gentleman to natomiast człowiek o nienagannych manierach, dobrze wychowany, a więc taki, któremu wpojono twarde moralne i kulturowe normy.
A może chodzi o jeszcze coś innego? Na przykład gentlemanem jest osoba o pięknej twarzy ze ślicznym, nonszalanckim uśmiechem, jak Pierce Brosnan, a taka, której twarz wygląda na "gęba chamska i prostacką", jak Daniel Craig, na miano gentlemana zasługiwać już nie może?
W pełni zgadzam się, że postaci wykreowane przez Connerego, Moora czy Brosnana były zupełnie INNE od tej granej przez Craiga, ale czy naprawdę uważasz, że byli oni GENTLEMANAMI w większym stopniu niż Craig? Czy w ogóle któregokolwiek z Bondów zasługuje na to, by nazwać go "wyrafinowanym gentlemanem"?
Mówiąc o dżentelmenie miałem na myśli człowieka o odpowiednich manierach i sposobie bycia. Connery mimo że w "Pozdrowieniach z Rosji" uderzył Tatianę Romanową to umiał się zachować odpowiednio w towarzystwie nie przypominając przy tym człowieka o kamiennej twarzy. Wystarczy zobaczyć jak Connery przentuje się w smokingu w kasynie, jaki przy tym jest naturalny i robi to z niezwykłą gracją. Roger Moore to dla mnie najbardziej szarmancki James Bond w "Żyj i pozwól umrzeć" jego sposób mówienia, i autoprezentacja to dla mnie facet z wyższych sfer. Tak samo Timothy Dalton miał wszystko czego Bond potrzebuje, Wszyscy ci aktorzy jako Bond mieli w sobie coś za co mogło się ich polubić. Stosunek do kobiet to inna kwestia, fakt tutaj Bond nie jest święty ale w filmach zrobiono z niego niezłego "jebakę" bo w powieściach w jednym odcinku miał jedną partnerkę. Oczywiście filmowy Bond ma swoje grzechy ale Daniel Craig swoim wyglądem, sposobem zachowania bardziej przypomina mi dresa który powinien chodzić w sportowych ciuchach a nie w smokingu (i z bejsbolem w dodatku) Dla mnie Bond musi mieć coś z faceta z wyższych sfer, a więc musi odpowiednio dobrze prezentować się jako playboy. Musi być inny od zwykłego śmiertelnika. Raz ta "inność" jest bardziej widoczna (Moore) a raz mniej (Connery i Dalton) Szczególnie lubię porównywać Daltona do Craiga, gdyż to pokazuje jak bardzo dobry poważny Bond bije na głowę brata Donovana "Red" Granta z "Pozdrowień z Moskwy" (Taak uroda prawie taka sama plus zachowanie na podobnym poziomie co Craig :P)
Co to wszystko, o czym napisałeś ma do bycia gentlemanem? Robisz sobie "zbór pojęć" z cechami, jakie według Ciebie mieli inni odtwórcy tej roli, jak Connery czy Dalton a jakie Tobie się podobały i przez co się z nimi utożsamiałeś. Później nazywasz ten zbiór "gentlemanem" i uparcie twierdzisz, że Craig nie ma żadnej z tych cech a inni mają wszystkie. Bardzo sprytne, tylko, że te cechy nie mają związku z byciem gentlemanem. Równie dobrze można by używać argumentów, że Dalton i Connery nie są gentlemanami, bo palili papierosy ;|
Dla wyjaśnienia:
"Dżentelmen - współcześnie mężczyzna o dobrym, uprzejmym, wspaniałomyślnym i kurtuazyjnym zachowaniu." (żeby nie było niedomówień - "Kurtuazja – uprzejmość, wyszukana grzeczność" ;) )
Napisałeś: "Mówiąc o dżentelmenie miałem na myśli człowieka o odpowiednich manierach i sposobie bycia". I z tym trudno się nie zgodzić, ale zaraz po tym wymieniasz takie absurdalne argumenty na bycie "Bondem gentlemanem":
-"(Connery) umiał się zachować odpowiednio w towarzystwie nie przypominając przy tym człowieka o kamiennej twarzy"
^ Czy to oznacza, że ludzie o kamiennej twarzy nie mogą być gentlemanami? Albo, że przez przybranie kamiennej twarzy człowiek źle się zachowuje w towarzystwie? A może sama twarz Craiga wywołuje wrażenie złych manier? Poza tym, Connery różnie zachowywał się w filmach o Bondzie, ale jego zachowanie częściej można nazwać bezczelnym niż "odpowiednim" dla gentlemana.
-" (Connery) prezentuje się (dobrze) w smokingu w kasynie, jaki przy tym jest naturalny i robi to z niezwykłą gracją.
^ Zgadzam się, gentleman powinien być elegancko ubrany, ale przede wszystkim, stosownie do okazji. Ale jeśli o to chodzi, to naprawdę tutaj nawet Craigowi nie idzie niczego zarzucić. Zawsze ubierano go odpowiednio do sytuacji. Owszem, nie poprawia krawatu podczas pościgu czołgiem jak Brosnan, ale to raczej komiczne a nie odpowiednie do sytuacji wdzianko. A to czy ktoś lepiej lub gorzej wygląda w smokingu to tylko i wyłącznie rzecz gustu, nie wartościuje ona przecież bycia gentlemanem, prawda?
-"(Roger Moore) dla mnie najbardziej szarmancki James Bond w "Żyj i pozwól umrzeć" jego sposób mówienia, i autoprezentacja to dla mnie facet z wyższych sfer"
^ Przypominam, że szarmancki, to znaczy "człowiek odznaczający się wyszukaną grzecznością, zwłaszcza wobec kobiet", a zgodziliśmy się chyba, że Moore (i inne kreacje bonda), niespecjalnie taki był? I znowu się powtórzę, szarmancki w filmie to był John Steed, a nie Bond grany przez Moora. Moore również był bezczelny jak Connery, ale był przy tym bardziej zabawny czy może komiczny. W jaki sposób "autoprezentacja" Moora sprawiła, że był gentlemanem?
- "(Timothy Dalton) miał wszystko czego Bond potrzebuje"
^ to chyba najciekawsza cecha gentlemana: "mieć wszystko, czego Bond potrzebuje". Genialny argument, z którym nie sposób polemizować, więc muszę go zostawić bez komentarza...
- "Bond musi mieć coś z faceta z wyższych sfer, a więc musi odpowiednio dobrze prezentować się jako playboy"
^ jakkolwiek jestem w stanie zrozumieć uwagę do gentlemana jako faceta z wyższych sfer, (gdyż oczywiście pierwotnie to pojęcie w Anglii określało mężczyznę z dobrej rodziny), to zupełnie nie rozumiem, co to ma do bycia atrakcyjnym playboyem a to wszystko razem do bycia gentlemanem? Czy gentleman musi być playboyem? A może uważasz, że playboy, czyli inaczej kobieciarz czy podrywacz, z natury rzeczy jest gentlemanem?
- Musi być inny od zwykłego śmiertelnika. Raz ta "inność" jest bardziej widoczna (Moore) a raz mniej (Connery i Dalton)
^ w odniesieniu do słowa 'gentleman' ten argument rozumiem najmniej. Przede wszystkim, pomimo szczerych chęci, nie zrozumiałem tutaj pojęcia "inność". W odpowiedzi mógłbym złośliwie zapytać o jaką inność chodzi? Czy o to, że Moore wygląda i zachowuje się jak "laluś" a Connery i Dalton mniej? W czym Connery jest mniej gentlemanem niż Moore? Jaka "inność" o tym decyduje? Akcent i sposób wypowiadania zdań czynią nas bardziej gentlemanami? A może, wspomniana przez Ciebie, gracja?
Ja rozumiem, że są to wszystko jakieś Twoje i innych argumenty, na to dlaczego lubisz np. Daltona a nie lubisz Craiga. Rozumiem i szanuję je wszystkie i nie zamierzam z nimi polemizować (na to czy kogoś lubimy czy nie wpływu nie mamy nawet sami, więc co dopiero osoba trzecia). Natomiast staram się tylko dowiedzieć (bo nie widzę związku), co te argumenty mają wspólnego ze słowem 'gentleman'? I czy, że tak powiem, "dżentelmeństwo" u Moora, Connerego, Daltona i Craiga mierzysz miarą wyrazu twarzy, gracji i tego który lepiej prezentuje się w garniturze?
Nazywajmy rzeczy po imieniu. James Bond jest inteligentny, czarujący, odważny, zawsze do końca oddany ojczyźnie Jej Królewskiej Mości i sprawie o którą walczy, ale równocześnie jest też sarkastyczny, bezczelny a nawet bywa seksistowskim szowinistą (w powieściach jest dodatkowo homofobem i rasistą) - a to na pewno dyskwalifikuje go jako "wyrafinowanego gentlemana", więc po co przyklejać mu taką etykietkę?
Słowa dżentelmen uzyłem trochę zbyt pochopnie, fakt Bond ma pewne cechy charakteru które sprawiają że nie jest Simonem Templarem. Jednak Bond ma pewne cechy które można uznać za "dżentelmeńskie" (żebyś nie czepiał się słówek mam na myśli wyszukane, w dobrym guście) I ja jak widzę Craiga to widzę człowieka który się zmusza do zachowania w dobrym guście. Widzę w tym jakąś sztuczność która w moich oczach go dyskfalifikuje jako Bonda. Tak dla mnie twarz Craiga wywołuje wrażenie złych manier, gdyż widzę w nim facjatę pasującą do blond pomocnika złej postaci (Red Grant, Necros, Stamper) Kamienna twarz czyli w moim odczuciu spięta, która nie pokazuje emocji. Dla mnie ten facet ciągle ma ten sam wyraz twarzy. Ok Connery`emu daleko do "Świętego" Moore`a ale i tak uważam że w porównaniu z Craigiem ma więcej luzu i klasy. No cóż mogę się przyczepić do ubrania w scenie pościgu w "Casino Royale" gdzie średnio pasowały mi jasne spodnie Bonda i kolorowa koszula. W bardziej luźnym stroju świetnie wyglądał Brosnan w "DAD" na Kubie. I uważam że można poznać czy ubranie wieczorowe na kimś odpowiednio "leży". To jak lezy smoking nie wartościuje bycia dżentelnem ale uważam że na prostaku nawet garnitur od Armaniego będzie wyglądać kiepsko. Po prostu w moim odczuciu do Craiga średnio pasuje takie ubranie a bardziej sportowy dres. I znów czepiasz się słówek gdzie podajesz mi definicję pojęcia. A ja po prostu miałem na myśli jego zachowanie, sposób mówienia, grę ciała. Moore był niezłym "jebaką" jako Bond ale gdzie niegrzeczny? Zawsze do kobiet odnosił się ciepłym słówkiem. A to że zdradzał taki był Bond w filmie. Mój komenatrz był napisany w dużym skrócie. A więc Dalton miał urodę, klasę i odpowiednią aparycję i spo
Cholera FilmWeb nie chce mi edytować komenatarza :( A mój poprzedni post jest ucięty z powodu tego że był za długi. Jutro dpiszę resztę
Spoko, może to nie będzie konieczne. Cały czas starałem Ci się wytłumaczyć, że chodziło mi właśnie o to, jak to nazwałeś, "czepianie się słówek" i o niezrouzmiałe dla mnie doszukiwanie się w Bondzie nie wiadomo czego z gentlemana. A argumenty, które przytaczasz nie są dla mnie takie ważne. Tj. rozumiem, że ktoś bardziej lubi "lalusiowaty" styl Moora, a ktoś inny "dresiarstwo" Craiga. Ja należę do tych drugich, ale szanuję gusta tych pierwszych i nie trzeba mnie przekonywać. Po prostu nie dam sobie wmówić, że Bond to gentleman, bo tak nie jest.
A jeszcze co do pościgu z początku "Casino Royale" i ubrania Craiga, to trzeba pamiętać, gdzie ta scena ma miejsce. To trochę inny klimat niż spotkanie w klubie na kubie;p Otóż Bond razem z drugim agentem są na misji na Madagaskarze, starają się wmieszać w tłum tubylców i przyjezdnych gapiów (podczas walki kobry z jakimś tchórzem ;| ). Zadaniem jest przejęcie informacji od terrorysty. Stąd taki a nie inny strój. Zwróć uwagę, jak ubrana jest reszta tego towarzystwa.
Natomiast jestem przekonany, że gdyby zamiast Craiga stał tam Bond Moore czy Bond Brosnan, to miałby ubrany co najmniej frak z cylindrem, którym mógłby w scenie na dźwigu budowlanym zaskoczyć przeciwnika, rzucić cylindrem w niego i tym samym wytracić go z równowagi. A jak już terrorysta spadłby z wysokości, zostawiając po sobie tylko krwawą miazgę, Bond podniósłby cylinder, otrzepał go z kurzu i resztek przeciwnika i rzucił jakimś dowcipem w stylu "zawsze byłem zdania, że gentleman na powitanie winien zdjąć kapelusz".
Pozdrawiam!
Tak jak obiecałem kontynuuje mój poprzedni post. A więc Dalton miał urodę, klasę i odpowiednią aparycję. Oczywiście w "Licencji na Zabijanie" był brutalny ale w moim odczuciu nie był tak dresiarki jak Craig ;) No i uroda jest typowa dla Bonda brunet a nie blondyn w stylu Red Grant. Mówiąc o Bondzie playboyu miałem na myśli to że Bond musi być w filmie playboyem. Bez tego ta postać traci 50% swojej "fajności" :) Craig wypada bardzo blado na tle innych Bondów w tym aspekcie. A co do "inności" to miałem na myśli to że Bond jest INNY od zwykłego Smitha czy Kowalskiego. Jest to człowiek niezwykły na tle innych zjadaczy chleba. Dalton i Connery byli mniej widowisko w tej inności od Moore`a (z tego powodu że filmy tego ostatniego były bardziej odjechane) A Craig nie przokonuje mnie aby był kimś niezwykłym. Ja po prostu widzę w nim zabijakę z dresiarskiej siłki. Oczywiście Bond takiego którego lubię jest w niektorych aspektach facetem z klasą. Wystarczy spojrzeć na to z jaką klasą i wdziękiem gra w kasynie. Niestety Craig tego wdzięku nie ma. Mówiąc o homofobii co masz na myśli?. Jak pamiętam to homoseksualstami u Fleminga byli pan Kidd i Wint i Pussy Galore. Kidd i WInt to byli sadystyczni mordercy i dopiero w filmie zrobiono z nich karykaturalnych homosiów. A to że Pussy Galore została "wyprostowana" przez Bonda to tylko pasuje do konwencji Bonda kobieciarza i tego że nawet lesbijka nie potrafi mu odmówić. A Madagaskar to bez przesady, strój Brosnana z "DAD" też nadawałby się. Mam na myśli Bonda krótką ciemno-filowetową koszulę. A tak Craig bardziej przypominał mi Wojciecha Cejrowskiego w tym wdzianku :) A on-liner z kapeluszem byłby dobry do parodii Bonda ;)
Dalej nie wytłumaczyłeś, co te wszystkie Twoje argumenty mają do pojęcia "wyrafinowany gentleman"? Jak już pisałem, ROZUMIEM, że uważasz Daltona za ładniejszego i w ogóle Bond powinien być np. brunetem, ale ja cały czas próbuje się dowiedzieć, jaki Twoim zdaniem, te cechy mają wpływ na "dżentelmeńskość" postaci? No chyba, że gentlemana poznajemy po ciemnym kolorze włosów? I w pełni zgadzam się, że "Bond musi być w filmie playboyem. Bez tego ta postać traci 50% swojej "fajności", ale chociażby ta jedna cecha dyskwalifikuje go przecież jako gentlemana, więc nie rozumiem po co o tym piszesz? Nie można nazwać kogoś gentlemanem, tylko dlatego, że "z klasą i wdziękiem gra w kasynie" albo dlatego, że "ma odpowiednią aparycję", tak jak nie można nazwać kury samolotem, bo ma skrzydła ;|
Odpowiadając już na TWOJE pytanie:
- Pisząc o homofobi 007 - żeby było jasne, Fleming był homofobem, co zresztą jest dość powszechnie znane - a w książkach niechęć do ludzi odmiennej orientacji seksualnej objawia się przede wszystkim tym, że gejami są (tylko) liczne czarne charaktery. Taka była złośliwie okrutna szefowa komórki KGB Rosa Klebb, taki był zawodowy zabójca Francisco Scaramanga, który swoją drogą czuł seksualny pociąg nawet do Bonda. I wreszcie tacy byli odrażający mordercy na zlecenie Wint i Kidd. Piszesz nieprawdę, to nie w filmie zrobiono z nich homoseksualistów.
I uprzedzając pytanie (choć może nie zadałeś go, bo znasz odpowiedź):
- Rasizm przenika też cały cykl książkowy. Bond nie ukrywał swoich awersji do Chińczyków ("Dr No"), Koreańczyków ("Goldfinger"), Turków i Bułgarów ("Pozdrowienia z Moskwy"), Murzynów ("Żyj i pozwól umrzeć") czy Japończyków ("Żyje się tylko dwa razy"). Nawet kiedy byli oni czasem sprzymierzeńcami Bonda, musieli podzielać jego poglądy (czyli też Fleminga). I tak na przykład Kerim Bey lekceważąco wyrażał się o swoich rodakach Turkach i jednocześnie z całkowitą pogardą odnosił się do Bułgarów.
Na marginesie dodam, że są to argumenty na to, że nazywanie książkowego Bonda "gentlemanem" jest nie tyle niestosowne, co absurdalne.
Abstrahując od "tematu gentlemana" i odnosząc się jeszcze do Twojej ostatniej wypowiedzi. Jak możesz wyciągnąć takie argumenty, jak ten z kolorem włosów Craiga? Włosy Rogera Moora, którego wyraźnie lubisz, w filmach o Bondzie przecież też nie są ciemne, jak np. Brosnana czy Daltona? Obiektywnie.
Co do urody Craiga, to już bardzo subiektywne i ciężko z tym polemizować. Ale i dla mnie na przykład Craig na pewno nie jest tak przystojny, jak Connery. Natomiast wiem jedno: Jak będę po 40-tece, wolałbym wyglądać raczej jak Craig niż Brosnan czy Moore. Ich uroda nie jest dla mnie męska, tylko lalusiowata i przez to nadaje się bardziej do podbijania serc nastolatek w filmach typu "Mamma Mia" niż do roli agenta 007. Ale to moje zdanie, które chciałem przedstawić tylko po to, żeby pokazać, że Craig też może być uważany za męskiego i przystojnego. Sam Sean Connery przyznał, że „Craig to znakomity wybór, bardzo interesujący i inny od pozostałych”.
A z tym Madagaskarem, lepiej bym tego sam nie ujął, strój jak Wojciecha Cejrowskiego - wyjątkowo celne porównanie! Tylko, że ja dokładnie takiego stroju bym tam oczekiwał. Czy może inaczej - nigdy by mi do głowy nie przyszło, że jest z nim coś nie tak ;| Dlatego... hmmm... spieranie się czy koszula w tej scenie powinna być ciemnofioletowa czy w kwiatki jest dla mnie, wybacz, ale śmieszne ;> Niech tymi problemami zajmie się Jacyków. Ja nie czuję się kompetentny i zostawiam to bez komentarza;p
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że argumenty, które przytaczasz, jak ten o aparycji dyskredytującej Craiga, są bardzo małostkowe i w dodatku nijak się mają do mojego pytania/uwagi o "dżentelmeńskość" Bonda.
Poza tym, starałem się wcześniej napisać, że dla mnie parodią Bonda Fleminga był właśnie Moore skaczący po krokodylach czy Brosnan poprawiający krawat w pościgu czołgiem. Do pewnego momentu jest to zabawne, ale w pewnym momencie ta karykatura zaczyna dominować nad sensacyjnym wymiarem filmu. Poza tym zwyczajnie się widzom znudziła i przejadła (jak wszystko prędzej czy później) - nadszedł nieunikniony "czas zmian". I tak w obu przypadkach potrzebna była zmiana i powrót do pewnego rodzaju XIX wiecznego realizmu. W przypadku Moora był tą zmianą Dalton a w przypadku Brosnana Craig. Swoją drogą, nie ma dla mnie w całej serii dwóch tak podobnych postaci, jak właśnie Dalton i Craig. Oczywiście nie pod względem urody a gry aktorskiej i konwencji. Choć w jakiś sposób i urodą Craig z wszystkich Bondów mi osobiście najbardziej pasuje do Daltona a najmniej do Moora (choć paradoksalnie kolor oczów i włosów ma prawie jak Moore). Łączy ich to, że następujący po Moorze Timothy Dalton a po Brosnanie Daniel Craig, traktują agenta 007 bardziej serio, próbując dodać mu psychologicznej głębi. Obaj rezygnują z "pastiszowego" wymiaru Bonda, jego kokieteryjnego komizmu i ze scen akcji, które zwykle kończono w sposób mający wywoływać wybuch śmiechu. Również poruszany przez Ciebie aspekt "Bonda playboya" i jego stosunku do kobiet (a nawet ich liczby), ma zupełnie inny wymiar u Moora i Brosnana a Daltona i Craiga. Ja oceniam obie te zmiany konwencji serii jak i samych nowych aktorów na zdecydowany plus.
Szykuje się postowa "Moda na Sukces" :P
Otóż ty pojmujesz dżentelmena w sposób bardzo oficjalny wg denificji. Ok w twoim mniemaniu to nie jest dżentelmen. W moim odczuciu w niektorych aspektach Bonda można nazwać człowiekiem na poziomie (dżentelmenem) a w niektórych nie. Wydaje mi się że dla ciebie dżentelmen to ktoś święty od a do Z. Ja nie mam aż tak restrykcyjnej definicji dżentelmena. Definicja "wyrafinowany dżentelmen" w odniesieniu do Moore`a i Brosnana dla mnie ma wymiar w pewnym zachowaniu, ogładzie i sposobie bycia. Dla ciebie to nie dżentelmen a dla mnie dżentelmen :)
A co do Homofobii to fakt Fleming trochę przesadzał ale nie nazwałbym tego jakąś wielką nienawiścią do homoseksualistów. No chyba że dla ciebie jak mówi lewicowa polit-poprawność homosiak ma być od razu "Santo Subito" i na świeczniku? A Kidd i WInt wiem że byli homosiami u Fleminga ale zmanierowanych i karykaturalnych homośków zrobili z nich w filmie. Niechęc do innych ras uważam za wyraz jakichś fobii Fleminga i przesadza ale nie jest to dla mnie rasizm nieznośny w stylu jakiejś wielkiej nienawiści. No chyba że na "rasizm" reagujesz salonowo-politpoprawnie (bez żadnej urazy) I nigdy nie uważałem książkowego Bonda za dżentelmena. To wyrażenie dotyczyło Brosnana i Moore`a.
Lubię Moore`a ale fakt uroda troszkę nie pasowała do Bonda. Ale jestem w stanie to przeboleć jego sposobem bycia (nie mylić z filmami i humorem który tam jest) A co do urody Moorea i Brosnana to nie powiedziałbym że to "lalusie". Craig przy nich jest nieokrzesany ale to że dobrze wyglądali nie sprawia że są "lalusiami" (bardziej Dżastin Biber nadaje się podchodzi pod taką definicję :P) Madagaskar to po prostu dla mnie widok kiczowatych kolorów na koszuli których po prostu nie cierpię :P I dlatego ten strój mi się nie podobał. W filmach dla mnie jest ważne jak dany bohater wygląda i jaki jest jego strój.
Sam Moore podchodził do Bonda raczej komediowo to przecież też scenarzyści kazali mu grać na luzie. W świetnym "Tylko dla twoich oczu" postanowili aby Bond Moore`a był bardzij "serious" i taki też jest. I nie przeszkadza mi poważny Bond (przykład Daltona) lubię Bondy poważnejsze ale Dalton ma jakąś ogładę i nie jest dresiarsko-gburowaty jak Craig.
Heh trzeba kończyć tę "Modę na Sukces", ale dyskusja dobra, na poziomie, bez inwektyw, więc tylko się cieszyć, że "tasiemcowata";) Zdania wymienione, argumenty przyjęte - tak powinno być zawsze na forum:)
Jeszcze jako "ciekawostkę" na marginesie. Dalton ma niestety jedną dość poważną wadę. W przeciwieństwie do np. Connerego "słabo" się starzeje:/
Jako Bond:
http://www.wheelsofitaly.com/wiki/images/1/10/Tdalton_007.jpg
I później:
http://us.macmillan.com/uploadedImages/ImageGallery/DaltonTimothy.jpg
Na szczęście Daniel Craig, jak wino, im starszy tym lepszy:D Może jeszcze będziesz miał czas go polubić? ;>
http://img.dailymail.co.uk/i/pix/2007/05_01/craig_468x362.jpg
Pozdrawiam!
p.s. aż korci mnie sprawdzić, do jakich rozmiarów może skurczyć się jeszcze to okienko do postów?;p
Szkoda tylko że tak było mało filmów z Daltonem po "Licencji na Zabijanie" powinni jeszcze nakręcić tak z dwa filmy. No ale wyszło jak wyszło.
Również nie żałowałbym, gdyby było więcej filmów z Daltonem. Obok Connerego i Craiga, to mój faworyt w tej roli. Najbardziej jednak żałuję, że Connery zrezygnował tak szybko z tej roli. Jeśli o mnie chodzi mógłby grać Bonda do dzisiaj!;) Oczywiście niestety to byłoby niemożliwe, ale pomarzyć zawsze można...
Dalton nie pasuje zupełnie do roli Bonda, podobnie jak Lazenby... Connery oczywiście na pierwszym miejscu. Craig moim zdaniem podobnie jak wielu innych nie pasuje i tyle.
No to podsumowałeś moją dyskusję z użytkowaniem "Jack_Napier"... :|
Szanuję Twoje zdanie, ale zanim coś napiszesz, to może przeczytaj, czego dotyczyła nasza wcześniejsza wymiana zdań i zastanów się, czy Twoja wypowiedź coś do niej wnosi i czy w ogóle jest tutaj na miejscu? Może jednak swoje przemyślenia typu "pasuje mi - nie pasuje mi" powinieneś zamieścić gdzie indziej a nie w odpowiedzi na mój post? Bez odbioru.
Napisałem tylko moje wrażenia na temat aktorów grających tą postać. Post jak najbardziej na miejscu
Skoro uważasz, że na miejscu, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować takiej oceny. Ciężko z tym polemizować, to chyba jednak kwestia pewnego wyczucia, które ciężko będzie wytłumaczyć. Czekam na więcej Twoich postów z tak merytorycznymi argumentami, jak "nie pasuje i tyle".
Niestety, wbrew temu, co myślisz, wyżej niczego nie wyjaśniłeś. Poza "oczywistą oczywistością", że opisałeś swoje wrażenia:| Ja natomiast pytałem, czemu to "wrażanie" znalazło się jako komentarz akurat do mojej rozmowy z "Jack'iem_Napier'em"?
W zasadzie jedyne co nadaje się do skomentowania z Twojego poprzedniego postu, a czego wcześniej nie chciałem robić, to, że poprawnie "tę" stosujemy w połączeniu z biernikiem, a "tą" w połączeniu z narzędnikiem. Czyli powinieneś napisać: "aktorów grających (kogo?) tę postać".
Szczerze pisząc: nie zwróciłem na ''tę'' uwagi. Oderwę jednak chwilowo od tematu, zapraszając do wpisu w ankiecie: http://www.filmweb.pl/film/Doktor+No-1962-816/discussion/ANKIETA,1752250
Witam.
Ktoś wstawił wersje kinową w necie;D ściągnełem i byłem zaskoczony. Sami oceńcie. Moim zdaniem nie warto nawet na dvd czekać ;D
PS. Ucięte jest jakieś 30s na początku.
cho*mikuj.p*l/Maarcel33/Filmy+2012!!!
trzeba usunąć * z linku wyżej ( są dwa)
'Casino Royale', 'QoS' i 'Skyfall' to filmy o początkach Bonda w MI6. Z tym, że 'Skyfall' w większości trwania filmu ukazuje już odmienionego agenta, czyli takiego, za jakim tęsknisz (ja zaresztą też tęskniłem, ale bardzo cenię Bondy z Craigiem).
Od tej pory Bondy będą 'normalne', wprowadzenie skończone.