PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=451244}
7,4 293 tys. ocen
7,4 10 1 293148
7,5 66 krytyków
Skyfall
powrót do forum filmu Skyfall

(SPOJLERY) Jego Bond znów zrobił się nadczłowiekiem. Nie rozpisując się już o przeżyciu tego upadku do wody z ogromnej wysokości, bez żadnego szwanku, (ludzie nieraz popełniają samobójstwa, skacząc w taki sposób do wody), Bond w tej części pokonuje w walce wręcz, bądź przy użyciu broni palnej, dowolną liczbę wrogów na raz, niczym bohater gier komputerowych. W Casino Royale, jak również w Quantum Solace, agent 007 miał na ogół trudności w pokonaniu pojedyńczych przeciwników, staczał z nimi długie, w miarę wyrównane walki. Wiadomo było oczywiście, że i tak je wygra, aczkolwiek było to bardziej emocjonujące i realistyczne. W Skyfallu zaś, np w kasynie Bond bez problemu pokonuje 3
Chińczyków przy użyciu walizki, później zaś eliminuje całą obstawę Silvy, którą jest otoczony w scenie na wyspie. To zdecydowanie krok wstecz w stosunku do poprzednich części.
Do tego można zauważyć, iż każda uzbrojona postać w tym filmie podchodzi do głównego bohatera na ogół na długość ręki, tak aby ten mógł im elegancko odebrać broń i rozłożyć z niej jeszcze wszystkich wokół. W Casino Royale Bond tak urzekająco realistycznie ulega zatruciu w kasynie, można tam poczuć, że jest człowiekiem z krwi i kości. W Skyfall zaś bardziej kojarzył mi się on z głównym bohaterem gry komputerowej, rozwalającym wszystko i wszystkich wokół bez żadnego szwanku. Do tego sceny z nowym Q, jego vaio i wymyślnymi animacjami komputerowymi na wielkim ekranie. Kiedy w Die Hard 4 pojawił się motyw młodych, pięknych hakerów, obsługujących hakerskie programy wyposażone w
fantastyczną grafikę , której Crysis mógłby pozazdrościć, dużo osób się śmiało i krytykowało. W przypadku Skyfall nikomu to jakoś nie przeszkadza, a wg mnie również wygląda to nieco głupio. Takie wyrafinowane animacje, w gąszczu których Bond dostrzega jeszcze słowo-klucz. WTF?
Nową dziewczynę Bonda widzimy tylko przez chwilę, nie zdążymy nawet jej polubić bądź nie - owszem, dziewczę jest bardzo atrakcyjne, bidulka tak uroczo potyka się w szpilkach w scenie na wyspie - a tu już ginie, ot tak. To też doprowadza do wspomnianej przeze mnie wyżej eliminacji przez Bonda otaczającej go grupy wrogów. Bond, ot tarza się z pistoletem i przy pomocy szybkiego montażu po kolei eliminuje otaczających go, świetnie wyszkolonych wrogów. Mam wrażenie, że gdyby tych wrogów było nawet dużo więcej, jak np. w scenie z Matrixa z powielającymi się agentami Smithami, Bond i tak rozłożyłby ich wszystkich po kolei, metodycznie, oczywiście przy silnym wsparciu szybkiego montażu. Co
najwyżej przykurzyłby sobie trochę bardziej gajerek. Gdzie ten bardziej ludzki Bond, którego poznaliśmy w dwóch ostatnich częściach? Czemu ta konwencja została, za przeproszeniem, spłukana w kiblu?
No i końcówka. Rozczarowująca. Myślałem, że chociaż ta końcówka będzie jakaś ponad tą resztę filmu. Ale gdzie tam. Banał goni banał, to wszystko już było wielokrotnie. Nikt też ze złych charakterów, zaraz przed finałową sceną, gdy płonie już ta rezydencja i rozbity helikopter, nie wpada na to, żeby się oglądać za siebie, na pędzącego jak struś pędziwiatr, na tle ściany ognia, doskonale wyeksponowanego Bonda, który zdejmuje ich jednego po drugim, bo przecież po co mają się oglądać, wystarczy że gdzieś tam z przodu mądry dziadek macha latarką w ciemnościach, co też było przeinteligentne.
Ogólnie wg mnie film nie był jakiś bardzo zły, nie był nawet słaby. Po prostu był zwyczajnie przeciętny, widać reżyser jest jedynie rzemieślnikiem, nie artystą. I jego nowy Bond jest właśnie zwyczajnym filmowym rzemiosłem, które nie porywa, ale które nie zostawia też jakiegoś palącego niedosytu, ogólnie jest znośną kontynuacją nowej serii, ktora jednak, w rękach innego reżysera, mogła być duużo lepsza.