gdyby to nie byl Bond, Skyfall bronilby sie jako zgrabna historyjka o 'rodzince' MI6. niestety jako Bond, szczegolnie wobec poprzednich dwoch czesci wypada blado. szczerze mowiac to nawet "Dziewojka z tatuazem' byla bardziej bondowska od najnowszego Bonda...

po pierwsze - historia. zupelnie bez sensu. zaczyna sie niezle i bardzo klimatycznie. trwa to tak z godzine ( z przerwami, np scena w kasynie...) do momentu spotkania Bonda z jego arcy przeciwnikiem. odtad robi sie komiksowo, Bardem wyglada i zachowuje sie jakby go z Batmana wyciagneli a wszystko dookola wybucha jak w filmie akcji z Vinem Turbodieslem - wlasciwie to: po co? zeby pozbyc sie starej M? litosci...

rozumiem ze Mendes mial zrobic cos w stylu drugiego Batmana Nolana - czyli bohater po przejsciach powraca, troche abnegat, moze niechetnie, z koniecznosci 'ratuje swiat' ale placi za to okreslona cene. juz nie jest taki cacy, chleje i nawet nie mrugnie jak mu panienke odstrzeliwuja na jego oczach. i wszystko byloby okej, gdyby nie to ze film w polowie zmienia sie w papke dla polglowkow, historia traci logiczna spojnosc, a cale to tlo wydarzen sprowadza sie do jakiejs glupoty, ktorej nawet nie racza wyjasnic (choc juz czekalem jak Javier w finale uzyje zwrotu "...mamusiu")

nie wiem co planuja na nastepnego Bondziaka, ale mam nadzieje ze osoby odpowiedzialne za scenariusz i za owe komiksowe bardzo uproszczone potraktowanie fabuly, dostana prace przy Iron Manie - tam 'bedzie' jak ulal. trzymam kciuki, ze 4-ty Bond z Craigiem nie bedzie Błondem i nawiąże poziomem i klimatem do Casino Royal. hau