ciągłe próby zerwania z konwencją, jakby zapomnieli, że każdy Bond jest konwencją...
Zgadzam się. Podobnie, jak Ty mam mieszane odczucia. Z jednej strony znakomity Bardem, świetny Craig, doskonałe zdjęcia Deakinsa, Whishaw, któremu godnie udaje się zastąpić Llewelyna, świetne sceny akcji, odpowiednia dawka napięcia, SkyFall i waran. Z drugiej - rozumiem, że warto czerpać od najlepszych, ale to jednak Bond, a nie Batman Nolana (podobnie jak "Quantum of Solace" miało być raczej Bondem, a nie "Tożsamością Bourne'a"!), a chwilami można odnieść zupełnie inne wrażenie. To co zrobiono z postacią graną przez Naomie Harris woła o pomstę do nieba, a końcowe sceny z udziałem Judi Dench - really? Nie można było lepiej, tylko tak banalnie i nijako? (No i ta czołówka - jedna z najgorszych w historii serii - nie ratuje jej nawet piosenka Adele, skądinąd znakomita)
Tak więc w sumie sam nie wiem. Generalnie to lepszy film od "Quantum of Solace" (to nie ulega wątpliwości), bardzo dobry jako kino akcji, ale rozczarowujący jako Bond, James Bond. Jeśli jakiś fan Bonda sądził, że w "Casino Royale" i "Quantum of Solace" twórcy poszli za daleko - to od razu mówię, że tutaj poszli jeszcze dalej. Choć niby finał filmu jest bardziej "kanoniczny" od wszystkich wcześniejszych. Ale to pozory. Bo czy [SPOILER] Moneypenny będzie mogła być tą samą Moneypenny, skoro JUŻ się przespała (jak się możemy domyślać) z Bondem? No i chyba ploty o tym, że Bond będzie czarnoskóry nie są wyssane z palca. W końcu zrobili w "Casino..." z Leitera czarnoskórego, teraz to samo zrobili z Moneypenny. Nie przeszkadza mi to, ale nowa wizja Moneypenny zupełnie mi nie pasuje od strony "charakterologicznej". Za to Q im się naprawdę udał - Cleese w "Śmierć nadejdzie jutro" był beznadziejny, cieszę się, że Whishaw stanął na wysokości zadania.
A mnie się "Quantum" bardziej podobał... W Bondzie złoczyńca zawsze chce zniszczyć świat (CAŁY!) lub nim zawładnąć... A tutaj co? Biedny skrzywdzony chłopczyk ugania się za M. Ani genialnego planu, ani rozmachu, słabizna.
Jeśli chodzi o kobiety, zostały w ogóle pominięte, nie żeby Bond wchodził z nimi w jakieś skomplikowane relacje, ale było poznanie (wyścig, gra w kasynie lub coś podobnego), zdobycie, zdrada złego bohatera, czasami śmierć, a tutaj?! Nie wiadomo co...
Fajnie, że Ralph będzie nowym M. Za 10 lat będzie idealnie pasował do tej roli (trochę za młody na razie mimo wszystko).
Mi się "Quantum..." bardziej podobało jako Bond, ale mniej jako film, tutaj jest odwrotnie. :P
Tzn. "Quantum..." trochę rozwalono montażem, ale miał ten film wiele elementów jeszcze flemingowsko-bondowskich. "SkyFall" ma ich niewiele. :(
A dziewczyny Bonda są 3, licząc z tą, z którą uprawia seks na początku, ale fakt, że tylko ta grana przez Marlohe jest dość interesująca. Za to Moneypenny... Helo! JAK TAK MOŻNA?
OK, co do montażu pełna zgoda, oglądanie bijatyki w dzwonnicy powodowało u mnie zupełnie niepotrzebne rozdrażnienie :). Dziewczyny niby są trzy, ale jest ich mniej niż w "Dr. No", gdzie była jedna (chyba, że podciągniemy panią fotograf...).
Na plus kilka udanych one-linerów, to zawsze w Bondach lubiłem. Chyba i tak będę musiał obejrzeć "Goldfingera" dla odtrucia ;).