na wielki plus mozna dac znakomite plenery i zdjecia zapierajace dech w piersi na poczatku filmu, ale im dalej brniemy w film jest juz coraz gorzej (uwaga spojler!), Sam Mendes przekombinowal w zonglowaniu bondowskimi schematami i nie stworzyl nic oryginalnego - ten bond nie ma absolutnie zadnego klimatu a wszystko jest skopiowane i zapozyczone od wczesniejszych. Nie umywa sie do klimatycznego Casino Royale ani nawet do przepelnionego akcja Quantum Of Solace. Nawet Daniel Craig wydaje sie byc malo wyrazisty w tym wszystkim ale za to obarczylbym wina rezysera.
Javier Bardem pretenduje do miana najzalosniejszego i najslabiej zagranego przeciwnika Bonda w calej historii! Sceny z nim sa koszmarnie zagrane a jego postac jest komicznie przerysowana.
Fajnie jest widziec starego Astona, uklon w strone M (Ralph Fiennes w ostatniej scenie), gunbarrel czy egzotyczne lokacje ale to tylko zapozyczone schematy ktorych Mendes nie potrafil poskladac w spojna calosc.
Koncowka jest tragiczna widac ze zabraklo pomyslu i ciagnie sie w nieskonczonosc i brakuje w niej rozmachu. W ogole cala intryga jest malo skomplikowana i raczej nie wciaga.
Zakonczenie jest plusem - nie moge sie doczekac Ralpha Fiennesa jako M! Bez watpienia ten pan byl najlepszy aktorsko w tym filmie.
Podsumowujac - jeden wielki misz-masz i jako fan calej serii oraz Craiga srogo sie zawiodlem ze pan Mendes nie umial stworzyc bonda z klasa jak chociaz dwa poprzednie. Z ciezkim sercem daje 6/10.