Tak, dobrze się czuję ;). Rozdwojenie w odbiorze wynika z dwóch opcji:
1. kojarzę filmy indyjskie z bollywoodem, a tu nie ma w ogóle tej specyficznej konwencji. Ani to nie jest troszkę naiwne w przesłaniu bollywood (i nie chodzi mi o brak piosenek i tańca) ani hollywood Ponieważ nie jestem wyrobionym znawcą filmowym powiem tak - w tym filmie rozkminia się świat i podchodzi do życia jak w słodko-gorzkich, refleksyjnych ramach do których przyzwyczaiły mnie dobre filmy z Europy. Zdaję sobie sprawę że oprócz mojego macierzystego kontynentu i ww. stylów jest mnóstwo miejsc gdzie kręci się dobre filmy ale upieram się że to jest film jak z tego akurat podwórka.
2. film pokazuje więcej Indii niż wiele bollywoodzkich filmów razem wziętych. Chociażby tytułowy (tytuł filmu w werskji ENG - lunch box) system lunchów, przygotowywanie posiłków, tamtejszą komunikację miejską, specyficzny system pracy, relacje rodzinne - wszystko to pozwala mi prawie że zwiedzić Indie w tym kinowym fotelu. A przynajmniej zatłoczony Mumbaj - Bombaj :). Indie wypadają tu zdecydowanie wielowymiarowo, ciekawie, intrygująco.
Historia prosta ale urokliwa, film ciekawy, ciepły, optymistyczny ale nie naiwny, bardzo dobrze wyważony, z moim zdaniem odpowiednim zakonczeniem i udanymi wstawkami komediowymi. Bardzo dobrze zagrany. Chociaż tytuł polski ma się nijak do oryginału - to trzeba przyznać że to curry smakuje bardzo dobrze.