Znam prostsze i przyjemniejsze tytuły niż takie, gdzie przewijają się problemy dysfunkcyjnej rodziny (ojca sadysty) lub jej braku (bycie sierotą), problemów z uzależnieniem od narkotyków, braku pieniędzy śmierci syna, męża, no i zdrady. Jest to może o tyle "łatwiejszy i przyjemniejszy" obraz, bo... niepolski. Jak podobny temat zostałby podjęty w Polsce, mogę się tylko domyślać, że byłoby bardziej dosłownie, bez ładnej muzyki, za to w obskurnych sceneriach i dużą ilością psychodramy oraz poczuciem końcowej beznadziei. Amerykańskie kino pod tym względem to faktycznie przeciwny biegun, co nie znaczy, że nie podejmuje trudnych tematów tylko inaczej je ujmuje.