Ten film pokazuje przyszłość, ludzkość chyli się ku upadkowi, ten pociąg musi się wykoleić, nie ma innej możliwości. Końcówka jest pesymistyczna, ale prawdziwa, jakby autor chciał powiedzieć, że tego jak funkcjonuje świat nie da się zmienić (bo się nie da), nawet w post apokaliptycznym świecie, zawsze będzie podział na lepszych i gorszych, biednych i bogatych. Nienawiść między ludźmi doprowadzi do ich unicestwienia w taki lub inny sposób. Wilford jako przywódca to taki nasz Bóg, który jest okrutny, niesprawiedliwy i nie rozdziela po równo, a Curtis mówiący, że to wszystko wina Wilforda i zawsze chciał konfrontacji z nim, to alegoria człowieka zmęczonego życiem, który zawsze miał potrzebę spotkania się twarzą w twarz z Bogiem, zadania mu podstawowego pytanie: dlaczego?, a potem unicestwienia, przejęcia władzy, aby naprawić jego błędy... Moim zdaniem jednak koniec ludzkości nie nastąpi tak szybko, trochę czasu zajmie nam wzajemne wyniszczenie... Dla kogo z was ten film skończył się optymistycznie i dlaczego?