W swoim najnowszym filmie Harmony Korine znany wcześniej z kontrowersyjnych obrazów
"Skrawki" i "Julien Donkey-Boy" porusza jakże aktualny dzisiaj temat imprezowania wśród
nastolatków. Imprezy, pieniądze i używki są w tym filmie dla głównych bohaterów czymś
najważniejszym w życiu, czymś w rodzaju „sacrum”. Żeby pojechać na wymarzone ferie bohaterki
są w stanie popełnić groźne przestępstwo, które okazało się impulsem do kolejnych znacznie
poważniejszych występków, które popełniały bez żadnych skrupułów.
Korine w charakterystyczny dla siebie przerysowany sposób próbuje pokazać, że współczesna
młodzież nie ma żadnych ideałów i wartości, mało tego ona po prostu świadomie nie chce ich
mieć, bo życie balansujące na krawędzi, upływające na rozpuście i wiecznej zabawie dostarcza
zdecydowanie więcej emocji i adrenaliny. Korine kpi sobie z legend o amerykańskim śnie na
Florydzie i bez ogródek pokazuje, że to donikąd nie prowadzi.
Cały film swoją budową i podkładem muzycznym przypomina imprezę. Na początku jest bowiem
alkohol, tańce i serie wygłupów a na końcu pozostaje męczący kac w wypadku filmu
odpowiednikiem kaca jest powrót z ferii do domu.
Dla konserwatywnej części publiczności niektóre fragmenty „Spring Breakers” mogą być
odpychające i ciężkie do strawienia. Korine bowiem nie zwykł przystawać na kompromisy i
ukazuje nam wszystko bardzo dosadnie, a czasami nawet przesadnie. Dlatego kilka scen należy
potraktować z przymrużeniem oka, ale nad całością i ogólnym wydźwiękiem należałoby się już
poważnie zastanowić.