biografia, która nie unika żadnej z pułapek tak zwanego konwencjonalnego kina biograficznego, to nie jest dobra biografia.
szczęściem w tym nieszczęściu jest to, że banalność wrażeń wzrokowych i banalność wrażeń słuchowych współgrają - matryca filmowych obrazków odbija charakter dźwięków obijających się o siebie w nudnym i schematycznym, do bólu przewidywalnym kluczu, bez załamań ustalonego rytmu.
zarzut filmowej schematyczności, mierzony tą miarą, częściowo traci na znaczeniu, ale co z tego.
są banalne filmy o banalnych muzykach,
są banalne filmy o niebanalnych muzykach,
są wreszcie niebanalne filmy o niebanalnych muzykach,
ale niebanalnych filmów o banalnych muzykach nie ma.
nicości, ocal mnie od springsteena.