Wczoraj mailem okazje obejrzeć "Stanbul", 10 godzin po obejrzeniu, zostało kilka skojarzeń.
Z pozoru scenariusz powielający po raz setny ten sam temat- perturbacje w małżeństwie- jednak nie to jest trzonem filmu tylko relacje wszystkich członków rodziny w stosunku do matki/zony,.
Kobieta postawiona przed faktem dokonanym-zdrada i odejście męża- próbuje sobie radzić z tym na swój sposób..ucieka by odnaleźć to co utraciła..czy jej się to udało to już zupełnie osobna kwestia.Przez tramwaj,psychiatryk,tira,kolejna zmianę kraju, dąży do poznania siebie/poszukuje szczęścia..i w jakimś sensie go znajduje w obskurnym hotelu, innym kraju, z obcym facetem..
Jednak jak na dramat przystało nic nie jest proste, i nie kończy się dobrze..matka/zona nie chce wracać do męża którego rzuciła kochanka- zakochana w jego synu, który nie jest na kompletnie zainteresowany...misz-masz..ale coś co broni ten film to świetna kreacja Johanna ter Steege ...
ja daje 5/10