Z jabłkiem mam zgryz. Postaram się jednak, żeby wpis nie był nacechowany osobistymi doświadczeniami, gdyż moje uprzedzenie mogłoby w sposób negatywny wpłynąć na ocenę najnowszej (A kysz, Ashton Kutcher!) biografii Steve'a Jobsa.
A film jest dobry. Bardzo dobry. Choć musiało minąć kilka chwil, nim się do niego przekonałem (Trochę jak kiedyś, na lekcji informatyki, gdy szkoła zafundowała nam przesiadkę z 'PeCetów' na 'MACi'. Po wejściu do klasy zdziwiliśmy się widokiem uśmiechających się do nas komputerów z otworem gębowym na dyskietki, z czasem jednak okazało się, że maszyna ma wcale nietuzinkowe możliwości.). A wszystko przez... uprzedzenie. Jako że za scenariusz odpowiedzialny jest Aaron Sorkin, spodziewałem się narracji rodem z "The Social Network". Otrzymałem coś na kształt opery. Tak to sobie nazwałem. A jak opera to: "Dzisiaj wielki bal w Operze. Sam potężny Archikrator dał najwyższy protektorat, wszelka dziwka majtki pierze i na kredyt kiecki, tj. komputerki, bierze.". No dobra... Danny Boyle podzielił film na 3 akty/etapy z życia ikony (każdy zealizowany na innej taśmie), muzyką są utrzymane w szybkim tempie dialogi, a jak refren powracają osoby z najbliższego otoczenia Archikratora i dyrygenta, potwora i półboga, Steve'a Jobsa. Wszystko to pod batutą Michaela Fassbendera. Wszyscy, którzy widzieli "Wstyd" wiedzą, że aktor umie utrzymać pałeczkę.
Przepraszam.
Orkiestra gra i, choć Jobs nie ma w zwyczaju, trzeba wspomnieć o innych muzykach, czy też 'portach'. I tak prawa ręką, czyli biało-czerwona myszka, Kate Winslet, Rain Man, czyli Seth Rogen, Andy, czyli Andy Hertzfeld, mądrzejszy na stare lata Jeff Daniels – wszyscy dotrzymują Makbetowi kroku. Oczywiście światło na scenie pada na Fassbendera, który świetnie wpisał się w 'marnie zaprogramowaną' legendę Doliny Krzemowej z 'zamkniętym systemem operacyjnym'. Tak jak w jednej ze scen Jobs przekonywał córkę o idealnym kształcie zaprojektowanego komputera, tak Fassbender przekonał mnie, że momenty, w których przeszarżowywał były jedynie 'anomalią'.
Trochę się ostatnio skarżyłem na brak wyrazistych postaci w kinie. Kto wie, być może w przyszłym roku oscarowe selfie będzie robione iPhonem...