Nie za bardzo rozumiem zachwytu nad tym filmem krytyków i recenzentów, osobiście liczyłem, że dowiem się czegoś nowego - w końcu to film biograficzny, w dodatku po drugiej stronie kamery stanął Boyle - taka kombinacja zapowiadała mocne fajerwerki.
Zamiast tego otrzymałem monotonną, mało przekonującą i całkowicie przegadaną sieć rozterek - rozterek które w kółko się powtarzają i są po prostu nudne.
Sama postać Jobsa w zasadzie nie inspiruje. Człowiek, który był wizjonerem, dowodził sztabem ludzi, tworzył przyszłość pokazany jest jako "śliski" i mało przyjemny typek, który przechadza się korytarzami, wszędzie się spóźnia i wygłasza wzniosłe hasła, ale nie robi praktycznie nic, aby przekonać widza. Po prostu my mamy już wiedzieć, że ten koleś na ekranie był zajebisty i nie trzeba tego pokazywać.
Już samo "kombo" Jobs/Boyle przyciąga do kin, osobiście zawiodłem się strasznie, w mojej ocenie to płytki dramacik pełen taniego sentymentalnego bełkotu. Ładnie wykonany i zagrany, ale zupełnie niepotrzebny i nic nie wnoszący (a wręcz ujmujący) postaci Jobsa.
Są fajne momenty, ale zatargi z córką zdominowały ten film, w zasadzie Jobs został przedstawiony jako zimny socjopata, a zwykły kompromis to dla niego ujma :)
Może po prostu był takim śliskim i mało przyjemnym typkiem, wiele osób związanych z produkcją i samym Jobsem mówiło, że postać Steve'a w tym filmie została bardzo wiernie odwzorowana, pomimo dużej różnicy w wyglądzie.
Może "ten koleś" nie był zajebisty ale był w stanie stworzyć genialne produkty a gardzenie ludźmi budowało jego nieco wybujałe ego, które pomogło mu w zdobyciu sukcesu i byciu wiernym swoim ideom i o tym właśnie jest ten film.
Czasami wielkie rzeczy tworzone są przez przypadek a potem dopisuje się im chwalebną historię aby nie umniejszyć ich wartości a tego nie lubię...