Vol. 2 jest o wiele gorszy od swojego poprzednika, ilość gagów i kiczu sytuacyjno-fabularnego jest tak ogromna, że nie mam pojęcia jak ci sami Strażnicy Galaktyki (którzy notabene w momencie zagrożenia ze strony asteroid potrafią przekomarzać się jak w barze i rozmawiać dosłownie o gównie) odnajdą się w Avengersach.
Połowa filmu tak naprawdę nie ma żadnej fabuły, polecam włączyć minutnik na 80 minut i spytać się siebie: jaka jest fabuła, po co to wszystko robią. Gwarantuję wam zmieszanie przy formułowaniu odpowiedzi. Serio … fabuła tak naprawdę trwa 60 minut, reszta to rozciągnięty na siłę wstęp.
Gagi i kicze potrafią zabić nawet pięknie wyreżyserowaną scenę. Każdy dramat, scena, czy akcja MUSI być przerwana sucharem, „błyskotliwym” komentarzem .. serio, niektóre są tak wymuszone (przykład z pytaniem o penisa Ojca Quilla, czy żarty o brzydocie Mantis) tak jakby reżyser uznał, że nie może być w tym filmie sceny „nie komediowej”. Czekasz na świetną scenę walki w kosmosie? Dostajesz żarty o sraniu do łóżka. Mamy piękne ujęcie całej ekipie w ogniu walki? Trzask, Mantis dostaje nagle odłamkiem skały. Serio … Gunn zrobił ze strażników kreskówkę. W pewnym momencie nawet nie próbowałem angażować się emocjonalnie w dramatyczne czy smutne sceny, bo bałem się że dostanę sucharkiem. I co? I je kuźwa dostałem … Postacie zachowują się tak, jakby mało co ich obchodziło wszystko dookoła. Atakują ich ze wszystkich stron, mogą zginąć, a Quill lata po towarzyszach z pytaniem „Czy macie może taśmę klejącą?”. Z całej ferajny tylko Gamora była przytomna i zachowywała się porządnie, w przeciwieństwie do dzieci, które siedziały za sterami.
Owszem przyznaję, niektóre gagi i żarty działały, w niektórych momentach kicz dobrze uzupełniał scenę ( np. Yondu wyrzynający załogę statku za pomocą swojej strzały). Ale moim zdaniem .. gdyby wywalić te 80% całości tych gagów i komedii, to dostalibyśmy naprawdę świetne kino przygodowe w kosmosie.
Tylko teraz jedna sprawa: Osobiście przełknąłbym ta olbrzymią dawkę kiczu, nawet polubiłbym tą walkę z ośmiornicą, która atakowała tęczą, a mały Groot tańczył podczas walki. Zaakceptowałbym fakt, że w wybuchu statku Nebula musiała poskładać swoje kości do kupy, a Gamora wyszła tylko z małym zadrapaniem. Ten cały komizm i kreskówkowość kompletnie nie pasują do wytyczonego toru przez MCU. Moje pytanie: jak w Avengers: Infinity War mają odnaleźć się nasi Strażnicy, skoro w dramatyzmie całej sytuacji oni będą się sprzeczać o to, że nikt nie posiada przy sobie śrubokrętu. Wszystkich wokół będą trafiać pociski, ale naszych Strażników nie, bo ich otacza bariera kreskówkowości. To mi nie pasuje …
Na plus idzie:
- Gamora, jako jedyna trzeźwo myśląca w składzie
- Yondu, który zyskał więcej czasu antenowego, a do tego scena obnażania emocjonalnego Rocketa w jego wykonaniu. Super scena
- CGI i ogólne wizualia
- muzyka (i kawałki lat 80 i cały OST)
- niektóre sceny, które nie zostały zniszczone przez gagi
Oceny nie wystawiam bo nie mam w zwyczaju. Ogólnie powiem tak: jeśli podobała Ci się część pierwsza za swoją obraną tonację, to przygotuj się, że dostaniesz tego o wiele, wiele więcej, aż do granic kompletnego absurdu.
Jeśli zaś nie podobała ci się część pierwsza, to od tej prawdopodobnie rozbolą Cię zęby.
Jak najbardziej się zgodzę.
Już pierwsza scena akcji zawodzi, bowiem reżyser uznał, że lepiej będzie pokazać tańczącego mini-Groota (który wcale nie jest "słodki", swoją drogą), niż rozgrywającą się w tle bitwę strażników z tym wielkim monstrum. No brawo, panie Gunn, nie ma to jak odebrać okazję do ciekawej sceny walki tylko dla jakiegoś comic relief, który zupełnie nie śmieszy i irytuje. Po prostu moje, ku.rwa, gratulacje!
Dodatkowo dochodzi masa obscenicznych dowcipów, które w filmie adresowanym raczej do młodszej widowni są zupełnie zbędne. Dochodzi jeszcze marny slapstick pokroju "ktoś się poślizgnął na skórce od banana", próba na siłę ukazania "dystansu do siebie", "parodii", "satyry", w stylu: "Hej, nie jesteśmy poważni, stosy ciał latają przy rockowej piosence z lat 80', śmiejcie się!". Okej, jest jeden żart, który się udał - ten o Mary Poppins. Reszta to albo próba nieudolnej parodii oraz nietrafnych i bezsensownych nawiązań (niby co wspólnego ma jakiś serial z relacją Peter-Gamora? Po co to?), albo żarty w stylu American Pie opowiedziane wcześniej jakieś... 1000 razy.
No i właśnie, do ostatnich 30-40 minut określenie fabuły filmu to nie lada wyzwanie. Może gdyby film skupił się jedynie na ucieczce strażników przed tymi humanoidalnymi istotami, co to spędziły za dużo czasu w wannie płynnego złota, dałoby się radę w to wciągnąć. Nagle jednak wchodzi ojciec Quilla i wszystko się sypie. Później praktycznie same ekspozycje, antyśmieszna ucieczka Rocketa i Yondu z więzienia, nagłe odkrycie kim tak naprawdę jest Ego, "pogodzenie się" Gamory i jej siostry... Meh, same smęty praktycznie. Finał to już naprawdę męczył, w szczególności scena z Grootem i Rocketem, gdy ten drugi jak debilowi tłumaczy, że tego przycisku najbardziej po prawej nie można wciskać. Z całym szacunkiem, ale myślę, że nawet osoby z chorobami umysłowymi załapałyby te łopatologiczne wyjaśnienie. Yondu mocno się rozwinął na przestrzeni dwóch filmów, to co z nim zrobili? Ukatrupili. Brawo. Mieli potencjał na świetne poprowadzenie postaci na drogę odku... NOPE, wrzućmy sztampowe poświęcenie się postaci!
Wspomniałbym jeszcze coś o wypytywaniu się każdego o taśmę klejącą, ale znów, "SATYRA". Tak samo miało być w "The Hitman Bodyguard" i również nic z tego nie wyszło. Pastiż na siłę nigdy się nie powiedzie. To trzeba umieć wyczuć.
Tyle ode mnie apropo filmu.
Co do kierunku w którym to wszystko idzie - też mi to się nie podoba. Dotąd filmy MCU potrafiły świetnie balansować między humorem, a tym dziecięcym "Oby się udało!". Kapitan Ameryka 1 i 2, obydwa Avengers i nawet Doktor Strange dawały radę w tej kwestii. Tu trochę sucharów, tu gdzie-nie-gdzie trafna puenta, a tutaj skupiamy się na przeciwniku. I to działało. Nawet bardziej komediowy Ant-Man był lepiej zbalansowany. Ale tutaj już przegięli. Mam się przejmować bohaterami, którzy w obliczu walki z dotąd niepokonanym, wszechpotężnym skurczybykiem Thanosem będą wykłócać o byle pierdoły? Nie, finał tego uniwersum powinień być bitwą na życie i śmierć, walką, która może być dla niektórych bohaterów tą ostatnią. Tu nie powinno być czasu na komediowe wstawki. Ja chcę się przejmować tym, czy Avengers dadzą sobie radę, czy może jednak ulegną potędze Thanosa. A traktowanie ich tak, jak Gunn traktuje "swoje" postacie w SG vol. 2 w tym nie pomoże.
Jak Marvel chce robić filmy o skrajnie odmiennych tonacjach - fine, ale niech oddzieli je grubą krechą od uniwersum, bo inaczej ciężko będzie traktować je poważnie.
''Gagi i kicze potrafią zabić nawet pięknie wyreżyserowaną scenę. Każdy dramat, scena, czy akcja MUSI być przerwana sucharem, „błyskotliwym” komentarzem .. serio, niektóre są tak wymuszone (przykład z pytaniem o penisa Ojca Quilla, czy żarty o brzydocie Mantis) tak jakby reżyser uznał, że nie może być w tym filmie sceny „nie komediowej”. Czekasz na świetną scenę walki w kosmosie? Dostajesz żarty o sraniu do łóżka. Mamy piękne ujęcie całej ekipie w ogniu walki? Trzask, Mantis dostaje nagle odłamkiem skały. Serio … Gunn zrobił ze strażników kreskówkę. W pewnym momencie nawet nie próbowałem angażować się emocjonalnie w dramatyczne czy smutne sceny, bo bałem się że dostanę sucharkiem. I co? I je kuźwa dostałem … Postacie zachowują się tak, jakby mało co ich obchodziło wszystko dookoła. Atakują ich ze wszystkich stron, mogą zginąć, a Quill lata po towarzyszach z pytaniem „Czy macie może taśmę klejącą?”- 100% racji nie potrafili w tej części wyczuć odpowiedniego momentu do scen śmiesznych i wciskali ją w każdą scene akcji kompletnie od czapy ):
Tak dokładnie.
Zlepek elementów z różnych filmów, ni to Gwiezdne Wojny, ni Star trek, Iron Man, fantasy, Terminator, Trolls, groch z kapustą jednym słowem. I jeszcze do tego chwilami denerwująca muzyka nie pasująca do sceny. Do tego jeszcze te uwagi Draxa do Mantis że jest chuda, chyba panu reżyserowi nie podobały się szczupłe kobiety ;)