Po Kim Ki-Duku spodziewałem się dużo więcej. Zwłaszcza że zaczyna się nieźle- mamy odział żołnierzy marzących by odsłużyć swoje i wracać do domu, oraz jednego który na prawdę wierzy w swoją misję obrony ojczyzny i wprost marzy by zakatrupić szpiega. Kiedy pod karabin nawija mu się pijany młodzieniec ten wypala bez namysłu i zostaje odznaczony (bo w końcu każdy kto wejdzie na strzeżony teren jest szpiegiem, nie ważne czy to faktycznie wróg czy cywil). I tu bohater zaczyna zastanawiać się czy to o co walczył jest słuszne i poznaje jak to jest kogoś zabić (w końcu o tym marzył). Potem jednak bardziej robi się z tego film o fali. Napięcia panujące w jednostce owocują niekończącymi się szarpaninami i bójkami. Po godzinie widz już marzy żeby to wszystko się skończyło. Czuć tu styl reżysera, zwłaszcza przypomina o nim milczący bohater tytułowy i świetna muzyka. Ale jakoś nie znajduję tu bogatej symboliki jak w późniejszych jego filmach. Jest za to mnóstwo agresji i przemocy które w nadmiarze nie przekazują zwyczajnie nic. A szkoda bo zapowiadał się ciekawy film...