Pomysł na dokument o „syndromie jerozolimskim” wydał mi się genialnym. Spodziewałem się mrocznego, tajemniczego, mistycznego filmu przedstawiającego takie rzeczy, że włosy na plecach stają dęba.
Niestety, poza tytułem i kilkoma zdaniami wstępu twórcy odeszli całkowicie od zagadnienia i pokazywali miasto, ludzi, życie codzienne. To na Jerozolimie się skupili i stworzyli obraz ciekawego zakątka świata. Udał im się on.
W sumie całość bardzo mi się spodobała – minimum słów, dużo dźwięków i obrazów (i muzyka z Rocky’ego!) – jednak nastawiłem się na film o „syndromie jerozolimskim”, nie o Jerozolimie.
Taka zmyłka.