Zachęcił mnie synthwave'owy numer ze scenami z filmu no i oczywiście przepiękna Jennifer (szczerze to w żadnym innym filmie ładniej nie wyglądała). Do tego to film Hughesa, więc przecież nie może być źle, prawda?
W końcu wleciał na netflix. Głównego bohatera nie sposób polubić. A ostatnie pół godziny to dziwna fala cringe'u z "bandytami" w roli głównej. Nie wiem czy scenariusz był tak słaby i dziurawy czy to kwestia reżysera.
Bardzo lubię filmy Hughesa, ale to zdecydowanie jeden z najgorszych (tak ogólnie) filmów z tamtego okresu.
Dokładnie to samo skłoniło mnie do seansu, liczyłem na jakąś nostalgię, naiwną niewinną miłość romansideł lat 90 z przyjemną muzyką. A otrzymałem... w sumie nawet nie wie czym to było. Wygląda to jak mokry sen scenarzysty / reżysera opakowany w nieudolną fabułę studenta pierwszego roku filmówki. Opis w Netflixie jako "dziwaczny" jest wyjątkowo trafiony.
Trochę tak bardzo faktycznie ciężko ogarnąć, jaki problem mają postaci. Ten główny bohater kłamie na poziomie 10-latka, no i faktycznie zlewa swoje obowiązki, obija się na potęgę wręcz, a jego iluzje nie są urocze tylko każą wysłać go do psychiatryka.
Też Jennifer ma jakiś problem, ale ciężko powiedzieć jaki. To nie tak, że stary ją bije i z chaty nie wypuszcza. Typowy bananowiec z niej, nawet pracy nie ma, a hajsu w opór. To tu nie mogę wręcz współczuć.