Nie powiem – to mogło się nawet udać, tym bardziej, że mamy tu do czynienia z ciekawą historią z psychologicznym podtekstem. Bo wbrew temu co się mówi, czy pisze, nie mamy tu czynienia z horrorem, ale z dramatem psychologicznym ujętym w horrorowe ramy. To w gruncie rzeczy opowieść o niechcianej ciąży, gdzie wszystkie niematerialne demony są personifikacją lęków przed porodem...
Tyle tylko, że cały ten psychologiczny kontekst, a także ciekawa strona wizualna (intrygujące sceny zjazdu windą w kierunku…śmierci) giną w mroku, bo film zamienia się w nieprzemyślaną bzdurę z wizualizacją duchów paradujących przed kamerą, do spółki z ferią bezsensownych dźwięków, które nie mają żadnego znaczenia (bo o ile np. wielki huk w ścianę w „Sierocińcu” odkrył w końcu swe znaczenie fabularne, o tyle niech ktoś mi wytłumaczy o co w „Szeptach w mroku” chodzi z tymi wstrząsami poręczy itp.).
Reżyserska porażka, która ma wszelkie zadatki na dobre, kameralne i wyciszone kino, ale nie wie jak się tym stać. Skrypt jest całkiem niezły i aż żal, że trafił w ręce takiego partacza, który bezlitośnie zmarnował jego potencjał.
Moja ocena - 2/10