Być może zawyżam oceny, ale oglądając filmy, kieruję się sercem, a nie rozumem, a w tym wypadku serce podpowiada mi, by wysoko ocenić ten film. Lubię takie historie, w których szczęście przeplata się z dramatem, w których zakończenie niekoniecznie jest szczęśliwe, bo mają w sobie coś prawdziwego, nie są typowymi bajkami, w których na końcu wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Życie to nie bajka; w życiu istnieją choroby, w życiu zdarzają się różne nieszczęśliwe wypadki, w życiu nie istnieje szczęście absolutne. I chociaż historia miłości w tym filmie może wydać się trochę naciągana, jest dla mnie prawdziwsza niż niejedna przedstawiana w różnych komediach romantycznych i kończąca się happy-endem.
Film bardzo wzruszający, generalnie już tak gdzieś od połowy, a nie, jak to zwykle bywa, w zakończeniu. Przemiana Landona pokazuje, jak niewiele trzeba, by poznać drugiego człowieka - wystarczy chcieć... i osoba uważana za naczelnego szkolnego błazna, okazuje się być naprawdę wartościowym i wspaniałym człowiekiem. Ta historia pokazuje, jak bardzo niesprawiedliwym można być w ocenie innych, że pieniądze, modne ciuchy czy super samochód nie są żadnym wyznacznikiem "świetności". Każdy jest inny, każdy ma marzenia, swoje przekonania, i nawet jeśli różnią się od ogółu, to nie znaczy, że są one gorsze, godne wyśmiania i potępienia. Należy tu zwrócić też uwagę, że to nie tylko Landon się zmienia, ale również jego dawna paczka przyjaciół.
Podoba mi się gra aktorska. Choć nie jest najwyższych lotów, to jednak przyjemna i lekka. Urodziwi bohaterowie tworzą sympatyczną parę, a aktor grający Landona, jakimś cudem potrafił sprawić, że na początku naprawdę go nie lubiłam, by pod koniec prawie uwielbiać. Nawet Mandy Moore, która wielką aktorką nie jest, zagrała dobrze i przekonywująco.
Dla mnie to wspaniały film o miłości, o przyjmowaniu życia takim, jakie jest, o tym, że głębokie uczucie naprawdę potrafi zmieniać. O tym, że tak naprawdę liczy się serce człowieka, a nie jego status materialny czy wygląd. Film o potędze uczucia, o tym, że miłość "cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma."
I tak na zakończenie moja pierwsza myśl przy pojawieniu się napisów końcowych - osoba od wielu lat samotna i z tą samotnością sobie kiepsko radząca, byłaby chyba zdolna zamienić się "na życie" z Jamie, choćby miało być tak krótkie, byle tylko przeżyć coś tak pięknego, co przydarzyło się jej. Niemożliwe? A jednak. Bo jeśli sensem życia jest miłość, to cóż bez niej jest ono warte?