Szczerze mówiąc wiele osób zawsze mówiło mi o "Szkole uczuć", a ja nigdy nie mogłam się przekonać do tego filmu. Wszyscy polecali, mówili jaki to wzruszający film. Miałam akurat humor na obejrzenie jakiegoś filmu romantycznego, włączyłam to i szczerze zawiodłam się. Jest to historia jak każda inna, ale w sumie czego można się spodziewać. Mimo to takie historie mają coś w sobie. Ale wszystko się powtarza - jest dziewczyna, jest chłopak. On niegrzeczny, ona grzeczna. Poznają się, ona go zmienia, są szczęśliwi i później coś się dzieje. Zazwyczaj pojawiaja się jakieś niejasności pomiędzy nimi, kłótnia o bzdurę, inną osobę, przeszłość. Tutaj Nicholas Sparks w ksiażce chciał nas zaskoczyć i podsunął ciężką chorobę dziewczyny. Cóż, nic nowego. Rozumiem, że reżyser nie mógł zmienić końcówki filmu, ale jakoś ta historia do mnie zupełnie nie przemawia. Końcówka tak samo. Chłopak wraca do ojca dziewczyny i oddaje książkę. Jakoś nienaturalnie zostało to przedstawione. Nie zmienia to faktu, że aktorzy zostali świetnie dobrani :)