"Tajne przez poufne" było jedną z najbardziej oczekiwanych przeze mnie produkcji ostatnich miesięcy. To na pewno ma znaczenie. Kto wie jak odebrałabym ten obraz, gdyby był to np. pierwszy oglądany przeze mnie film Coenów lub gdyby ten film nakręcił ktoś inny, wobec kogo nie miałabym żadnych skonkretyzowanych oczekiwań. Niestety jest jak jest i muszę przyznać, że się zawiodłam. Po pierwsze film zupełnie nie zaciekawia. Intryga jest prostsza niż np. w "Big Lebowskim" czy "Człowieku, którego nie było", ale oczywiście nie sam ten fakt stanowi problem. Rzecz w tym, że przez to nieskomplikowanie film nie oferuje zbyt wielu zaskoczeń ani zabawnych sytuacji, wynikających u braci zazwyczaj z coraz bardziej zapętlających się wątków. To, co jest, sprawia wrażenie wymuszonego, jakby czyjś scenariusz został siłą nagięty do reguł coenowskiego kina.
Nie przekonują mnie postacie. Są skrajnie przerysowane, bodaj najbardziej ze wszystkich dotychczas u Coenów występujących. Bo nawet jeśli w poprzednich produkcjach Coenów trafiali się ekscentrycy i/lub wariaci, to po pierwsze kontrastowali z resztą otoczenia, co już samo w sobie stanowiło walor i powód do uśmiechu, a po drugie istniało dla tej ich groteskowości jakieś fabularne uzasadnienie. Tutaj dziwakami/idiotami są wszyscy, brak jest choćby śladu normalności (agentów CIA, jakkolwiek trzeźwo myślących, trudno do zwyczajnych ludzi zaliczyć), a to, co w nadmiarze, szybko powszednieje i zaczyna męczyć. Zatrudnione do ról hollywoodzkie gwiazdy grają zapewne tak, jak im reżyserzy przykazali - przejaskrawiają, wyolbrzymiają, wyostrzają. Niestety styl ich aktorstwa (strojenie min, wygibasy) kojarzy mi się z komediowymi wygłupami Pazury i kabaretem, bazującym na slapsticku, a tego nie cierpię. Właściwie nikt mi się tu nie podoba - ani Malkovich, rzucający fuckami na lewo i prawo, ani Clooney, który zdecydowanie lepiej wpisał się w równie przecież ironiczną rolę prawnika z "Okrucieństwa nie do przyjęcia", ani Pitt, który mimo wszystko chyba jednak przeszarżował. Gdzież tam im wszystkim do Buscemiego, Goodmana czy Torturro!
Uśmiechnęłam się może ze dwa razy; przy "Big Lebowskim" musiałam zatrzymywać projekcję, żeby się móc porządnie wyśmiać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że za lekką oprawą stoją poważniejsze treści, np. refleksja nad tym, do czego doprowadzić może ludzka lekkomyślność i pazerność. Niestety w tej formie zupełnie tych głębokich treści nie kupuję.
Hmm... I tak miałaś szczęście bo ja myśląc o braciach Coen mam w głowie czarną dziurę ;S. Szczerze przyznam, że to nie ich nazwisko mnie zwabiło do kina ale obsada - wpdałem jak dziecko zwabione pieknie opakowanym cukierkiem.
W zasadzie niewiele mogę dodać do tego co napisałaś bo twoje wrażenia się pokrywają z moimi. Twórcy poszli na łatwiznę, nudzą postacie nabazgrane grubą krechą, Pitt jest żenujący, przypomina mi podstarzałą Skrzynecką, która jak wiadomo jest wieczną trzynastolatką. Jak widać granie przygłupa go przerosło - i to niekoniecznie jest komplement.
Litzke w swym obsesyjnym kulcie ciała raczej zasmuca i przygnębia, brak tu spojrzenia na nią z dystansu - kontrastuje to z "niezamierzonym komizmem" filmu.
Przypuszczam, ze w założeniu miała to być słodko - gorzkawa opowieść z morałem. Wyszedł jakiś nieznośny koszmarek, trzy, cztery śmieszne rodzynki giną w ciągnącej się fabularnej gumie. Czarna komedia to nie jest w jednej chwili się usmiecham a w drugiej Pitt ląduje w szafie z tunelem w czaszce.
No i Malkovich, lubie lekko rozhisteryzowane, rozchwiane emocjonalnie postacie, nieprzebierające w słowach. Tyle, że jemu chyba chodziło o pobicie "fuckowego" rekordu ze Wśckieklych psów :>. Całkiem zgrabnie wyszła mu ta rola - zgorzkniałego i sfrustrowanego biurokraty, prowadzącego całe życie krucjatę przeciwko "lidze idiotów".
Uważam, iż owo przejaskrawienie jest jak najbardziej uzasadnione, w połączeniu z zawiłą fabułą daje niezwykłe efekty komediowe. "Tajne przez poufne" to przede wszystkim zabawa gatunkowa w iście 'coenowskim' stylu, pastisz - słowo klucz do odczytu tego filmu, jak i prawie całej twórczości braci - kina szpiegowskiego. Czy postać fryzjera we wspomnianym przez Ciebie "Człowieku, którego nie było" nie jest przerysowana i zagrana manierycznie? Oczywiście jest to maniera w zupełnie innym stylu, charakterystycznym dla kina noir.
Sama intryga po 'coenowsku' absurdalnie poplątana, nie zgadzam się, że zbyt prosta! Scena kończąca, rozmowa szefa CIA, w której dowiadujemy się o losach bohaterów, wyśmienita! Oklaski dla Simmonsa za ten epizod.
Uważam "Tajne przez poufne" za dzieło bardzo udane, aczkolwiek do klimatu i efektu, jakie niosło choćby moje ulubione "Fargo" faktycznie trochę brakuje. Zabawa jest przednia, ale perypetie Buscemiego, Goodmana, Bridgesa, czy Turturro w poprzednich filmach braci uderzały silniej. Zastanawiam się z czego to wynika, bo generalnie nie mogę zbyt wiele filmowi zarzucić, może za dobrze wiedziałem czego się spodziewać i nie było elementu zaskoczenia.