Jest w filmie scena, gdy Ted zakrada się do sypialni ulubionego futbolisty z jasnym zamiarem zdobycia nasienia na poczet swojego potomka. Niestety, niedoszła ofiara gwałtu się budzi, szatański plan wymyka się z ręki, a niepocieszony miś musi szukać szczęścia między nogami kogoś innego. Jednych to bawiło, mnie przeraziło- przeczesałem pamięć w poszukiwaniu tych wszystkich nocy, które spędziłem za młodu w towarzystwie ukochanego pluszaka; momentów, gdy budziłem się zlany potem, gorączkowo szukając maskotki, która pod kołdrę się już zdążyć zsunęła.
Żarty na bok. Wspomniana scena jest kwintesencją filmu, masa tu tłustych dowcipów, ale nie to jest problemem produkcji (wszyscy przecież wiemy czego oczekiwać). Ted 2 to produkt koszmarnie wtórny. Świeże i udane gagi można by policzyć na palcach jednej ręki (pluszowego misia), fabuła -zwłaszcza finał- również łudząco przypomina orygnał. Z kontynuacją obrazu z 2012 roku jest jak z zabawką, która od 3 lat leży już na półce sklepowej: nabywcy niby się znajdą, ale miś szybko zostanie zamieciony pod łóżko.
Ja mógłbym sobie z Tedem zrobić zdjęcie, ale zasnąć w jego towarzystwie bym się już bał. Chyba że w pakiecie dorzuciliby Mile Kunis.