Minęło ponad pół wieku, od kiedy wujek Franco zrealizował swój fabularny debiut. Dziś, zwłaszcza przez pryzmat jego późniejszej twórczości, stanowi on nie lada kuriozum
dla miłośników Jessa. "Tenemos 18 años" w przeciwieństwie do późniejszych dzieł Hiszpana jest radosną i, w kwestiach formalnych, dość grzeczna komedią. Oczywiście
nie jest to danie na apetyt przeciętnego zjadacza komedii, o nie...
Fabuła "Tenemos 18 años" wygląda mniej więcej tak:María José mieszka z rodzicami i osieroconą kuzynką Pili. Dziewczęta mają po 18 lat i piszą książkę (?)... a może raczej
przelewają wytwory swojej szalonej wyobraźni na papier. I tak oto zaczyna się historia pisana marzeniami po ekranie: rodzice Marii wyjeżdżają na święta, a nasze
dziewczyny postanawiają ruszyć w podróż. Mają całą serię dziwacznych przygód, poznają wiele niezwykłych postaci. Wszystko to utrzymane jest w pogodnej tonacji, choć
już tutaj daje znać o sobie zamiłowanie Jesusa do klasycznego kina grozy, a z uwagi na dwie urodziwe główne bohaterki - zamiłowanie do pokazywania w flmach pięknych
kobiet.
Realizacja jest w sumie całkiem w porządku, zważywszy na, widoczny już na pierwszy rzut oka, niski budżet. Montaż kuleje, jakość obrazu nie powala, ale praca kamery i
muzyka są więcej niż ok. Lokacje są w wielu miejscach bardzo ciekawe, choć są też i sceny z ewidentnie tekturową scenografią.
Fabuła jest pozornie absurdalna, jednak osobiście doszukałem się tu nawet pewnej myśli odnośnie dziecięcych marzeń, by urodzić się kimś innym, w innym środowisku.
Zwłaszcza końcówka nasunęła mi taki anie inny wydźwięk tej historii. Film Jessa franco z przekazem - nieźle, co?
Jeśli chodzi o humor to jest dość nierówny, raczej durny i slapstickowy, pasujący do ogólnego, campowego klimatu filmu, ale miejscami nawet nieco prześmiewczy i
przyznać muszę, że kilka razy się zaśmiałem.
Całość przypominała mi nieco późniejsze dokonania Gonzalo Suaresa (Bezimienną Królową), Vicente Arandy (Fata Morganę) i Jacquessa Riviette (Celine i Julie odpływają),
choć, zwłaszcza do tego ostatniego filmu, produkcji Jessa sporo brakuje.
Debiutancki film Jesusa Franco to pozycja radosna i dość przyjemna w odbiorze, więc, pomimo, iż pozbawiona jest nagich kobiet i krwi, wydaje mi się jednak pozycja godną
uwagi dla miłośników twórczości Hiszpana.