W istocie, film zamiast podłechtać naszą ciekawość, jaką rozbudziły pierwsze sceny, natychmiast wrzuca nas w dramat małżeński, który kompletnie nic nie wnosi do samej fabuły. Równie dobrze to nie tyczka mogła pociągnąć za spust a sam nabój mógłby się przenieść w czasoprzestrzeni opierając na jakimś kolejnym absurdzie i efekt byłby ten sam.
Warto podkreślić środki użyte do budowania napięcia podczas akcji - muzyka, ujęcia równoległych rzeczywistości, itd.; jednak, to wszystko już było i wcale nie grosze niż w ,,Tenet". Jeżeli mogę być szczery to choćby nie tak odległy w czasie ,,John Wick 2", w scenie walki we Włoszech, miał w sobie więcej akcji niż cały ,,Tenet" z bagażem ciekawych pomysłów i tego całego *dziania się* na ekranie.
Co więc stanowi o tej rozreklamowanej wyjątkowości tego filmu? Nie wiem, pewnie jakiś psor z akademii filmowej powinien coś mądrego o tym powiedzieć, chociaż znając tych polskich krezusów od rzucania kredą o tablicę jeszcze powiedziałby że fizyka to tylko ideologia a nie żadne prawo więc czego ja chcę od rolki taśmy filmowej, która wszak może pełnić także funkcję w ustępach sanitarnych . . .
Życzę nam lepszych filmów, w których poza samą akcją i suspensem, jest jeszcze sens, który sprawia że po wyjściu z kina poczuję się jakbym obejrzał film a nie wysłuchał kazania w kościele.