"Testament doktora Mabuse" jest tak samo prekursorski dla kina akcji co jego poprzednia część z 1922. Z tą różnicą, że kontynuacja wydaje się być raczej wzorcem dla produktów b-klasowych. Scenariusz jest niestety mniej surrealistyczny, a bardziej typowy dla thrillerów sf z ery VHS. Już zakończenie pierwszej sceny nam to uświadamia, gdy widzimy jak niczym w grze komputerowej, bronią okazuje się beczka wypełniona benzyną. Wystarczy ją przetoczyć w stronę przeciwnika i przestrzelić. Podobnie absurdalnych rozwiązań jest tu pełno. Ten film z powodzeniem można nazwać jednym z pierwszych campowych dzieł.
Z tego powodu warto go zobaczyć, ale również dlatego bardziej wolę oryginał. Było on bowiem doskonale wyważony, a zarazem zawierał nieco ciekawszą intrygę. Co za tym idzie, zakończenie też wbijało mocniej w fotel.
Wybacz, ale bardzo spłyciłeś znaczenie i wartość tego filmu. Testament Mabuse pokazuje przede wszystkim z jak ogromnym bagażem nowych koncepcji i myśli Lang wszedł w młode kino dźwiękowe , wypracowując od razu nowy przekonywujący uniwersalny język artystyczno-filmowy, który zarówno w sferze naracyjno-aktorskiej, jak też czysto realizacyjnej , wpływał od samego początku na innych najwybitniejszych twórców, i to nie tylko w filmach kryminalnych , czy też grozy (choć z pewnością dla kina amerykańskiego film sztandarowy dla wielu twórców, choć nie miał powszechnej recepcji). Z całą pewnością Dreyer korzystał z osiągnięć Langa , gdy przebudowywał swój język kinowy na wymogi kina dźwiękowego. Podobnie Pabst.
Największym jednak dla mne osiągnięciem tego filmu jest to, że wykazał, ze elementy ekspresjonistyczne kina niemego (sam Lang przyznał , że gdyby ponownie kręcił ten film zrezygnowałby z nich na rzecz większego realizmu, co później zresztą zrobił w następnych produkcjach) można oryginalnie przełożyć na film dzwiękowy. Do tego hybrydowość tego filmu ogromnie wyprzedza współczesne postmodernistyczne dokonania kinowe i literackie (zawsze zastanawia mnie czy Tomasz Pynchon oglądał te filmy przed napisaniem Tęczy).
Natomiast kino klasy b łączy z filmem Langa tylko ogólna tematyka , artystycznie daleko im jednak do Testamentu Mabuse .
Może jestem ignorantem, ale forma wydaje się oczekiwanym przejściem między ekspresjonistycznym, a dźwiękowym Langiem. Zdziwiłbym się gdyby ten film wyglądał inaczej. Reżyser nie mógł przeskoczyć nagle z kina które robił, na inne, więc powoli zmieniał szatę swojego dzieła. Ta hybrydowość może i wygląda interesująco, ale nie zawsze wydaje się zamierzona. Niezbyt podobało mi się choćby aktorstwo, gdzie mimo obecności dialogów, aktorzy nadal żywo gestykulowali niczym mimowie. Bardziej widzę tu eksperyment, niż monumentalne arcydzieło.