Film wyprodukowany i wyreżyserowany przez George'a C. Scott'a, który występuje tu również w jednej z głównych ról.
Naukowiec John, jego żona Maida i syn David żyją na malowniczej wyspie jako jedyni jej mieszkańcy. Wylądowali tu nie z własnego wyboru; jako jedyni przetrwali katastrofę statku, a morze przygnało ich właśnie na ów wyspę.
W momencie, gdy poznajemy trójkę głównych bohaterów, mija 7 lat od niefortunnej kraksy.
Maida mimo trudnych warunków, pragnie aby jej syn wyrósł na cywilizowanego człowieka, który umie czytać i pisać, jednak John woli by David poznał zasady polowania na zwierzynę i panował nad dzikim otoczeniem.
Chłopiec prócz łapania zdobyczy na obiad i obrony przed dzikimi kotami, zaczyna interesować się również cielesnością. Podgląda uprawiających seks rodziców, a jego ciekawość zaczyna coraz bardziej krążyć wokół tego tematu. Maida reaguje uśmiechem i pobłażliwością, gdy synek pyta ją czy będą mogli wziąść ślub, gdy dorośnie. Stanowi to już pewną zapowiedź wydarzeń, które będą miały miejsce w przyszłości. ..
W momencie, gdy akcja biegnie 10 lat naprzód, przed oczami staje nam dorosły i zmężniały David wyglądający jak dzikus z prawdziwego zdarzenia (no może poza tymi równo przyciętymi włoskami). Rozbudzony seksualnie mężczyzna koncentruje swą uwagę na jedynej kobiecie z wyspy - czyli na swojej matce. Rodzice nie traktują go tak jak kiedyś. Maida żyje w strachu, próbując ukryć się przed dziwną formą zalotów swego syna. Natomiast John staje się nagle niewygodnym konkurentem swego pierworodnego.
Sytuacja pomiędzy trójką protagonistów staje się niezwykle napięta, a tłumiona seksualna presja niemalże ścina się w powietrzu. Konfrontacja będzie nieunikniona...
Jakkolwiek cenie sobię obrazy surwiwalowe, które rozgrywają się na bezludnej wyspie, tego pochwalić nie mogę. Film nie satysfakcjonuje zarówno jako przygodówka, dramat psychologiczny, ani tym bardziej kino familijne a la Robinsonowie.
Można wycedzać metafory odnoszące się do kompleksu Edypa, odniesienia do Biblii, ale zostały tu one niezdarnie wykoślawnione (podobnie jak temat kazirodźtwa). Wiele scen, które miały budzić trwogę, wypadło wręcz żałośnie (moment, gdy Maida odkrywa substytut kobiety Davida, zrobiony z włókien i skorup kokosowych, rozmowa Davida z matką dot. żony Kaina, czy obsmalony George C. Scot).
Obsada trochę rekompensuje niedostatki scenariusza, choć nie wiem czy Scott podjął dobrą decyzję obsadzając w roli Maidy swą prawdziwą żonę (jej gra momentami wydaje się zbyt melodramatyczna; charakteryzacja natomiast pozostawia wiele do życzenia - kobieta wygląda tak samo przez cały okres dorastania swego syna, poza tym ma podejrzanie równo opiłowane paznokcie i podmalowane powieki). George C. Scott trzyma poziom, choć momentami nie przypominał rozbitka, a bardziej biblijnego Noego, ktory zabiera się do budowania arki. O młodszych członkach obsady, chyba nie ma co się rozpisywać...
Finisz trochę mnie zaskoczył na plus, jednak nie zrekompensowało to średnio udanego seansu. Przez większość czasu jego trwania, bardziej niż główni bohaterowie wypatrywałam statku na horyzoncie, który wreszcie ich ocali i zapowie koniec tej filmowej farsy.