Pomińmy ochy i achy nad całym filmem, jest on niewątpliwie dobry. Ale zastanawia mnie jedno. Dlaczego Rose, dryfując na drzwiach, nie ratuje Jacka? Te jej niemrawe podrygi pasują bardziej do wyławiania czapki ze ścieków, niż ratowania ukochanego od śmierci w lodowatym oceanie... Ona niby go tak kochała? Wokół pełno pływających odłamków, na tych drzwiach by się 3 osoby zmieściły - ale nie... "Uratuję go, ło kurde chybocze się tratwa, może lepiej nie. Kit, niech zamarznie, nie będę se moczyć stopy" - tak dla mnie wygląda myślenie postaci Rose w tej scenie. Chłopak nie ma siły ona też ma mało, ale wystarczyłoby razem się spiąć i by oboje przeżyli, instynkt przetrwania był tu chyba w pozycji OFF. Dzięki tej scenie, nie mogę dać wyżej niż 6, bo podważa ona praktycznie połowę działań bohaterów, a Rose po ocaleniu nie wygląda już jak cudem ocalona, tylko jak egoistka, która przeżyła czyimś kosztem:P Może jestem facetem i dlatego tak mnie to ruszyło... Bo wolałbym chyba zginąć próbując ratować ukochaną niż za przeproszeniem siedzieć jak ciota i patrzeć. Czy może u kobiet nie jest to nic dziwnego?
Nigdy tak się nie zastanawiałam nad tą sceną, jak ty, ale nie zgodzę się z twoim zdaniem. :)
Jack przecież chciał się wspiąć razem z Rose na te odłamane drzwi, ale było pokazane, że nie wytrzymaliby tam we dwoje. Te drzwi zatapiały się, jak Jack na nie chciał wejść i wydaje mi się, że byłoby niemożliwością gdyby przeczekali tam razem na ratunek. Może i by zmieściły się tam nawet trzy osoby, ale już we dwoje stanowili za duży ciężar.
Poza tym Jack chciał na pierwszym miejscu uratować Rose i to dla niego jej życie było najważniejsze.
Nie mówię oczywiście, że miał zginąć jej kosztem, bo bardzo wzruszyłam się w tym momencie, jak po obudzeniu Rose zastała go martwego w tej wodzie, ale nie było innej opcji by uratowali się razem, bo razem poszliby z tymi drzwiami na dno. A Jack jak dla mnie wykazał się dużą odwagą i udowodnił, jak dla niego ważna była dziewczyna, chociaż bardzo bym chciała żeby oboje przeżyli, bo wtedy mogliby być razem już na zawsze, tak, jak planowali. :)
No dobrze, ale tam nie było tylko jedno skrzydło drzwiowe w promieniu kilometra, tam pływało mnóstwo gratów. Moim zdaniem reżyser niepotrzebnie "obciął" to, co mogło się dziać w tej scenie. Nie było ty praktycznie żadnej walki o przetrwanie, naturalnej przecież. Co do wyporności drzwi no to może i masz rację, ale trudno się spierać o to na podstawie tak krótkiej sceny. Ale absolutnie nie zgadzam się, że nie było innej opcji prócz tego, że jedno zginie. Oni tych opcji nawet nie szukali:P "Jack chciał na pierwszym miejscu uratować Rose i to dla niego jej życie było najważniejsze" - to prawda, ale nie widać tego samego "chcenia" u Rose. Trochę popłakała i już było dobrze:P
Hm... No nie już sama.
Masz rację, że ta scena mogła być dłuższa, a w niej pokazane różne możliwości przetrwania, ale dzięki temu ta scena była bardziej romantyczna. :)
Nie wiem, co reżyser chciał ukazać, a co nie, ale nie mam większych zastrzeżeń, co do tej sceny.
Jeżeli patrzeć na to z twojego punktu widzenia, to w sumie to co mówisz jest prawdą, ale wydaje mi się, że reżyser chciał pokazać Jack'a jako bohaterskiego mężczyznę dla którego najważniejsza jest kobieta, a natomiast Rose jako typową bezbronną dziewczynę. :)
Wydaje mi się, że stawiano bardziej na romantyzm, a nie szczegóły, bo jakby nie patrząc to w ostatnich chwilach chcieli być ze sobą, a Jack miał chyba w tej scenie wyjść na bohatera.
Może by było lepiej gdyby razem uratowali się, a on znalazł by "inne" drzwi, ale wtedy ta historia skończyłaby się zupełnie inaczej niż tak, jak skończyła się i chyba nie byłoby pokazanej tej całej dramaturgii i romansu, który skończył się inaczej niż planowali Jack i Rose.