Bylem z narzeczona na tym filmie w kinie juz dawno temu. Film mnie nie zachwycil, ale tez nie uwazam go za gniota. Ale bardziej od filmu, cos innego mi utkwilo w pamieci, a mianowicie staruszkowie, ktorzy siedzieli przed nami. Oni byli zachwyceni tym filmem, widac jak go przezywali, sciskali sie za rece, pod koniec plakali. Zreszta cala sala byla wtedy zaszlochana. I taka mnie mysl naszla, ze takie filmy o milosci (ktos moze nazywac je Harleqinami) sa tez potrzebne. Gdyby spojrzec na ten film, odejmujac miliony dolarow w niego wlozone, to pozostanie romans jak ze starych, dobrych filmow. I chyba dlatego mam do niego malutki sentyment. Poza tym scena zatoniecia statku jest naprawde majstersztykiem filmu katastroficznego.