Pierwszy raz obejrzałem film w całości. Lubię porównywać obrazy odnoszące się do tej samej tematyki i muszę stwierdzić, że historie opowiedziane w filmie Liebermana bardziej mnie poruszyły niż romansidło Camerona.
W pierwszej części po prostu wieje nudą. Ponadto Winslet zupełnie nie pasuje mi do roli arystokratki. Jest zbyt wulgarna i w scenie rysowania portretu wykłada kawę na ławę, tj. na sofę, bez żadnych subtelności. Co innego Zeta-Jones...
Oczywiście, efekty specjalne w obu produkcjach są nieporównywalne.