...trzygodzinny film katastroficzny, w ktorym ponad dwie godziny to romans, a katastrofy ledwo na pol godziny... Hm... No i muzyka Hornera jakas taka wtorna wzgledem Bravehearta... Leonardo jednak jak dla mnie najlepiej zagral w "Co gryzie Gilberta Grape" i "This Boy's Life". Ogolnie film mogl byc o wiele lepszy, biorac pod uwage, ze robil go Cameron. Tym razem sie nie popisal. Jak dla mnie film zupelnie nieproporcjonalny jesli chodzi o realizacje tematu (bardziej by pasowal tytul "Romans na pokladzie Titanica") i to mnie najbardziej zawiodlo, bo sie spodziewalam filmu katastroficznegow rodzaju "Plonacego wiezowca", gdzie przez caly film dzieje sie cos na temat... Zakonczenie lzawe i manipulujace (wynikajaca z szeregu dysproporcji): wyglada tak, jakby smucic mialo nie to, ze Titanic zatonal, ze zginely setki ludzi, tylko ze zginal Leonardo (nieproporcjonalne wyeksponowanie postaci - jesli film jest o Titanicu, o statku, ro powinna byc wieksza grupa glownych bohaterow, nie tak jednostronnych: Leonardo - dobry, narzeczony - zly, bo wtedy akcja, a co za tym idzie - katastrofa - jest podporzadkowana konfliktowi dwoch jednostek, co nie powinno wystapic w sposob az tak jaskrawy). Ogolnie film na plus (bo widzialam o wiele gorsze), ale malenki to plusik, i to za rzecz, do ktorej sie nie moge przyczepic: sam klimat epoki, stroje, wnetrza... etc.