a znowu miałem nadzieje.. że tytułowy wyhamuje, że kate się posunie, że dowiosłują, że długo i szczęśliwie.. i znowu mnie zahaczykowali.. do zobaczenia w 2048!
25 lat temu ogladalam dwukrotnie Titanica" w kinie. Na przestrzeni ćwierć wieku wielokrotnie zaznawałam tego filmu. Obecny seans na dużym ekranie w odnowionej cyfrowej jakości pogłębił odczucia i pozwolił mi zwrócić uwagę na więcej szczegółów. Ogólny efekt spektakularny i bardzo przejmujący. Podobnie jak ponad dwie dekady wcześniej, zamierzam powtórzyć kinowy seans.
pełna zgoda. Titanic jest według mnie filmem wybitnym. jaka jest moja definicja wybitnego filmu? film wybitny to taki, którego nie możesz przestać oglądać. i jak tak właśnie miałem przez ostatnie dwadzieścia pięć lat z Titaniciem. niby znam go na pamięć, a ilekroć to leci na jakimś polsacie to wsiąkam zupełnie. zaczynam oglądać i po kilku minutach tak się wkręcam, że nie mogę przestać. podobnie mam na przykład ze Szczękami spielberga. tak już mam. albo muszę te filmy wyłączyć po kilku sekundach albo obejrzeć do końca. najczęściej kończy się tak, że godzina jest czwarta nad ranem, a ja sobie siedzę z bohaterami i wyprzedzam ich teksty.. well, you're gonna get a bigger boat, brodie! well, teach her how to spit like o real man, jack! albo tańczę pod pokładem, albo śpiewam z bohaterami: farewell and adieu to you fair spanish ladies.. jeśli to nie jest właściwa reakcja na film wybitny, to niech ktoś mi pokażę takową:)
Doskonale rozumiem i współodczuwam te wrażenia. Co prawda, nie lubię oglądać " Titanica" na Polsacie ze względu na reklamy i dzielenie na części, co jest swoistą profanacją. Jednakże każdorazowo wywołuje głębokie emocje i wzruszenia. Co jest istotnie dowodem na wybitny poziom filmowgo arcydziela. W wielu różnych aspektach. Tak samo mam z koncertami Queen, które również znam na pamięć, a ich spektakularność wszechstronną cudowność mojego ukochanego Freddiego, stanowią nieustanny cud dla duszy i zmysłów.
to wobec tego zapytam, czy zdarza ci się jeszcze cokolwiek w nim odkrywać nowego po tylu latach i kolejnych projekcjach? bo mi się wciąż zdarza, choć zwykle przy powtórkowych seansach załącza mi się tak zwany warsztatowy sposób oglądania - po prostu przyglądam się jak to jest zrobione, w jaki sposób połączyli puzzle, która kwestia pada jako pierwsza, która jako ostatnia, i tak dalej.. w dodatku łączę to wszystko z wiedzą, którą człowiek mimowiednie obrasta przez lata. na przykład fakt, iż ręce jacka podczas malowania roznegliżowanej rose należą w istocie nie do dicapria, tylko do jamesa camerona nie jest może niczym szczególnym (na przykład ręce gibsona krzyżowały chrystusa w Pasji), ale jeśli się to wie, to ma się dodatkową frajdę z oglądania. mój ostatni seans kinowy był szczególny o tyle, iż był 100D - ruchome krzesełko zsynchronizowane z ruchami kamery, zapachy, psikanie wody, sprężarka powietrza gdzieś przy szyi wariująca gdy na ekranie rozszalały rewolwery i tak dalej, i tak dalej..
Oglądałam niedawno na dużym ekranie " Titanica". Oczywiście na przestrzeni ćwierć wieku zaznawałam tego filmu niejednokrotnie. Przyznam, że pewne odczucia każdorazowo powielają się, niemniej za każdym razem moją percepcja zwraca uwagę na nieco inny aspekt. W aktualnej kinowe wersji zwróciłam baczną uwagę na konstelację gwiazd, jak również ewidentnie w zwolnionym tempie zaprezentowany moment przełamania statku, co wprowadza jeszcze bardziej spektakularny efekt. Mam wrażenie, że wiele ujęć oddających dramat katastrofy, zostało wzbogaconych w wyrazistość. No i scena od kilku lat epatująca niepotrzebną teorią spiskową, jakoby Jack i Rose mieli zmieścić się na drzwiach. Bzdura i jest to ewidentnie podane w zremastrrowanej wersji. Miałeś nadzwyczajne kinowe doznania. Mój seans, pomimo, że w okularach 3D ,pozbawiony był aż tak zmysłowych efektów.Na przestrze ponad dwóch dekad również czytałam zakulisowe ciekawostki , a także oglądałam dokument prezentujący i wyjaśniający momenty kręcenia tej filmowej epopei. Wydawałoby się, że mogłyby odebrać magiczną iluzję...W moim odczuciu tak się nie dzieje...Film pała specyficzną siłą, której nie odbierają nawet racjonalne przesłanki. Pomimo, iż wiem, że w rzeczywistości James Cameron tworzył szkic Rose( Kate Winsket), to oglądając, 100- procentowo wczuwam się w opowiadaną historię i dla mnie są to po prostu ręce Jacka Tak samo jak staruszka Rose ( Gloria Stuart) w akcie filmowej kontemplacji jest dla mnie tą samą Rose z kasztanowymi włosami , ktorą gra Kate Winslet Nawet w ciekawostkach Filmwebu widnieje cała armia błędów i nieścisłości. Jakie one jednak mają znaczenie? Historia w każdym aspekcie została zaprezentowana w sposób niesłychanie pieczołowity, dokładny, godny i zachwycający. Utwierdzam się w tym przekonaniu z perspektywy czasu , gdyż stworzenie w latach 90- tych tak wybitnego arcydzieła, było wyzwaniem karkołomnym i w efekcie genialnym. Zachwycającym zjawiskiem będącym cudem samym w sobie jest budzącą dreszcze muzyka Jamesa Hornera doskonale odzwierciedlającą każdy moment i aspekt. Wracając do szczegółów, kolejne seansy pozwoliły mi na wyłapywanie pewnych niuansów, jak na przyklad: treść obrazów Picassa i Moneta . Jako ciekawostkę dodam, że w 2016 roku uczestniczyłam w warszawskiej wystawie The Titanic Exhibition, w której prezentowane były autentyczne przedmioty , motywy wyłowione z dna Atlantyku. Aranżacją wnętrz odwzorowywała apartamenty statku, a relacji aidioprzewodnika towarzyszylo tło ścieżki dźwiękowej filmu. Rok później byłam w samym Southampton oraz w tamtejszym muzeum poświęconym Titanicowi.
woow, jestem pod dużym wrażeniem. jako ciekawostkę dodam, że i ja uczestniczyłem w warszawskiej wystawie - największe wrażenie wywarła na mnie lodowa ściana, której można było dotknąć celem wyobrażenia sobie temperatury wody w jakiej ludzie zamarzali. ta ściana oraz bryły węgla w sąsiedniej salce. doświadczenie bardzo wytrącające.
co do możliwości uratowania jacka to też jestem zdania, że by się chudzina zmieściła - skądinąd kolesie z Myth Busters ładnie tę kwestię rozwiązali - ale jedną z zasad buddyjskiej nauki (a jack jest dla kate między innymi tym, czym bodhidharma był dla drugiego patriarchy, drugi patriarcha dla trzeciego, trzeci dla czwartego i tak dalej) jest zabicie swojego mistrza. sam budda nawet w jednej ze swoich nauk mówi do uczniów coś w rodzaju: jeśli kiedykolwiek stanę wam na drodze, po prostu mnie zabijcie. mówiąc brutalnie kate musi zamordować jacka, aby móc dalej żyć.
oczywiście to tylko jedno z możliwych odczytań ich relacji - skądinąd bardzo popularne - przy czym takie, które rzuciło mi się w oczy najbardziej właśnie podczas ostatniego seansu. jack naucza, kate pobiera nauki. niemal każda wypowiedź jacka to jakaś wschodnia sentencja filozoficzna bądź umoralniająca, ot choćby pierwsza: when you got nothing, you got nothing to lose. to jest pierwsze zdanie, które jack wypowiada w filmie w ogóle (w czasie gry w karty, do swojego kompana fabrizia). no, a potem to już samo leci, lecą - kolejne wariacje, jak na konwencie kołczingu normalnie, aż do finałowego oddelegowania jacka do grona beztroskiej większości dwa pięterka niżej.. quite interesting:)
O tak...pamiętam tę lodową górę na warszawskiej wystawie i wrażenie jej przejmujacej lodowatości...Wśród wielu wrażeń, jednym z największych były dla mnie buciki dwuletniej dziewczynki, które straciła podczas akcji ratunkowej ..Tak mocno sfatygowane , jednak z zachowanymi sznurówkami...Moje emocje wynikaja też zapewne z tego, iż na co dzień pracuję z małymi dziećmi w żłobku... Przyznam, że paradoksalnie, wystawa w Warszawie mocniej mnie ujęła, aniżeli muzeum w macierzystym Southampton, w którym było znacznie mniej eksponatów i sposób ich przedstawienia o wiele skromniejszy.
Poruszający jest jednak pomnik ofiar z wyrytymi tożsamościami oraz sam port...wciąż przecież aktywny...Przepojony duchem historii...
Wedle mojej percepcji , Jack próbował wdrapać się na drzwi, lecz wówczas oboje z Rose zatonęliby. Pomimo Jego chudości. Postanowił poświęcić życie dla ukochanej kobiety. Oboje wzajemnie się ratowali...A przytoczone przez Ciebie nurty filozoficzne są rzeczywiście fascynujące i czynią ten obraz filmem niebanalnym oraz głębokim .
jednak jack - mistrz zen oraz nieszablonowych rozwiązań (ściągnięcie kurtki oraz butów podczas pierwszego randez-vous z rose na przykład) - mógłby się wdrapać na deseczkę umiejętnie umieszczając kate na drugim brzeżku tejże i wykorzystując opór wody - i tak, leżąc dalej razem na deseczce na tak zwaną łyżeczkę, mogliby się uratować oboje;)
anyway - kończąc, mam tu pewien zgrzyt z Titaniciem, o którym opowiem.. który nie daje mi spokoju.. oraz spać.. tak, może mi pomożesz?
otóż więc podług relacji kate największym świadectwem miłości do jacka było jej tak zwane udane życie, prawda? to zrozumiałe. widzimy czarno-białe zdjęcia pod koniec, w domyśle wiemy, że było udane. a jednak w tym samym czasie rose przyznaje się do tego, że o jacku opowiada pierwszy raz w życiu, właśnie teraz, jako staruszka.
moja pytanie brzmi: dlaczego rose nigdy nie opowiedziała o jacku swojemu mężowi z którym to (rzekomo) udane życie przeżyła? czy jej miłość do męża na tym nie ucierpiała? przecież, gdyby ta miłość była prawdziwa - a tak zwana miłość prawdziwa jest gwarantem udanego życia - to by powiedziała? no bo dlaczego nie?
otóż więc ten drobny fakt "przemilczenia" istnienia jacka, połączony z drugim faktem - że oto rose po śmierci łączy się nie ze swoim mężem, lecz z kim? z jackiem! i nie w swoim domu, lecz gdzie? na titanicu! - każe domniemywać, iż życie rose wcale nie było tak usłane różami jak każe nam o nim myśleć james cameron..
i to w zasadzie mój jedyny zgrzyt jaki z tym filmem miałem podczas ostatniego seansu. więcej grzechów nie pamiętam lub pamiętać nie chcę, ale za dwadzieścia pięć lat być może wynajdę:)
Trwam w przekonaniu, że to Jack był najprawdziwszą, najgłębszą miłością Rose. On był jej drugą połówką, tylko niestety, los ich rozłączył tak szybko jak ku sobie skierował. W tragicznych okolicznościach . Dokonała przyrzeczenia i spełniła swe życie tak jak prosił ją o to ukochany w ostatnich słowach. Była szczęśliwa, lecz w sercu nosiła Jacka...Skłaniając się ku bardziej mistyczny m spekulacjom, śmiem sądzić, że duch Jacka zesłał Rose dobrego męża by przeszła przez życie bezpiecznie. Tak jak spiewa Celine Dion: " Love can touch us one time and last for the liftime...."Rose przez całe życie kochała i wspominała Jacka...Odeszła jako staruszka w ciepłym łóżku, zgodnie z tym co przepowiedział jej ukochany ...Wcześniej jednak wyjawiła tajemnicę ich miłości . Należeli do siebie od zawsze, na zawsze...Ich dusze były złączone i zespolili się na całą wieczność w innym wymiarze...właśnie na Titanicu, bo tam ich miłość rozkwitła i został przerwany jej doczesny bieg... Wśród wszystkich pasażerów...Gdzie Jack czekał na Rose pod zegarem w godzinie zatoniecia statku.. Przyznam, że scena ta każdorazowo topi moje serce i nawet teraz mam mokre oczy gdy o tym wspominam... Czar, który ma ponadczasową siłę...
to co piszesz mnie się z kolei jawi jako przeraźliwie smutne. bo to czyni z rose postać tragiczną i schizofreniczną. tragicznie schizofreniczną. drugą merylkę z Co Się Wydarzyło w Madison County (eastwood będzie dicaprio w tym równaniu). drugą barbarkę żyjącą z jakimś miłym bogu bogumiłem gdzieś tam, hen hen, na amerykańskiej ziemi. żyjącą czym? jakimś tam uczuciem wprawdzie, ale bez korzeni. z korzeniami zanurzonymi w niebie swojego wyobrażenia o prawdziwej miłości z rms titanic.
tylko, o ile barbara się ze swojego wyobrażenia wybudziła (a jestem przekonany, że po śmierci nie odnalazła się w jakimś zapaskudzonym algami stawie z jakimś familijnym wypierdkiem pod rękę i z bukietem nenufarów w drugiej), rose nie miała tyle szczęścia. pozostając wierna swojemu wyobrażeniu do końca, w zasadzie ominęła ją frajda miłości, frajda przeżycia. a te zdjęcia, które widzimy, te wytłumaczenia camerona pod koniec, że "niezbadane są ścieżki kobiecego serca" - no to sorki, mościxiążę, ja tego nie kupuje. Titanic jest tak samo wybitny jak może być szkodliwy. oto tęsknotę za uczuciem przedstawia jako cnotę. oto ukradkiem rozpowszechniania przekonanie, że aniołki józio i rózia mogą się dostać do raju. a przecie, jak powszechnie wiadomo, i podług boskiego rozkazu, kto nie dotknął nowojorskiej ziemi ni razu, i tak dalej, i tak dalej..
widziałaś Fortepian? rose po prostu nie poznała swojego harveya uziemiacza keitela - istne zwierzę czułości, nieboska istota, jak powiadają poeci - taka jest moja teoria i praktyka:)
Historia " Titanica" jest tragiczna, tym samym też miłość, stanowiąca oś przewodnią filmu, również naznaczona jest tragizmem. Rose zapewne miała spokojne życie, zaznała w nim też radosnych zjawisk-zapewne także płynących z małżeństwa , niezaprzeczalnie z macierzyństwa...Jej prawdziwą drugą połówką był Jack i dla mnie stanowi to jedno z głównych przesłań całej historii. To swoisty piękny smutek, który przekształca się w wieczny wymiar szczęścia. Rzeczywiście, "Co się wydarzyło w Madison County?" , gra na podobnych strunach uczuć i emocji...Seans "Fortepianu" wciąż jest przede mną. Nie bez przyczyny , historię Jacka i Rose, określono Romeo i Julią na Titanicu...
no dobrze. ja to w sumie rozumiem. empatyzujesz sobie z rose, piszesz że duch jacka zesłał jej na pewno dobrego męża i tak dalej. ok. to teraz ja, empatyzując dla odmiany z tym właśnie mężem, zapytam: czy opatrzność zesłała mu dobrą żonę, dobrą rose do kochania? czy chciałabyś się znaleźć w sytuacji tego męża? być pierwszą, ale z listy rezerwowych? żyć całe życie z osobą, której serce, na wieczność, należy do kogoś innego? i która wreszcie, w zaświatach, to nie z tobą, a z tym kimś innym połączy się na zawsze? bo ja bym raczej nie chciał być taką sierotką..
po prostu wydaje mi się, że cały ten miłosny wywód camerona byłby bardziej spójny, gdyby:
a. albo pokazać, że życie rose wcale nie było takie wypełnione obfitością, bo w środku miała dziurę w kształcie jacka, której nikt i nic nie było już w stanie zapełnić (chętnie zobaczyłbym taki film jako kontynuacje Titanica, nie z jakimśtam odmrożonym jackiem, ale właśnie z rose, która oskarża jacka o to, że - jak powiedziała mrówka do słonia - kilka minut szczęścia na rms titanic i przez resztę życia kopanie grobu; coś w rodzaju Miasta Aniołów z nicolasem cagem i meg ryan po śmierci meg ryan, ogólnie rzecz o cierpieniu, o odprawdziwianiu, o powolnym wydrapywaniu wdrukowanego w swój system uczuć ideału).
b. albo druga opcja, moim zdaniem jeszcze lepsza: że rose faktycznie odpuszcza jacka i już nie podnosi. nawet po śmierci. macha im tam rączką na pożegnanie, po czym łączy się z mężem i swoją rodziną. rms titanic odpływa w jedną stronę, ona odpływa w przeciwną, tak jak zawsze było. moim zdaniem to byłoby uczciwsze, bardziej z ducha wywodu tego filmu. a tak to nie wiem - niby zamknęła te drzwiczki, niby na dwadzieścia pięć spustów, ale nie wyrzuciła kluczyka.. bardzo schizofrenne.
Tutaj się zgodzę, a nawet stwierdzę, że to mąż Rose jest wyjątkowo tragiczną postacią, skoro dzielił życie z kobietą, przeznaczoną innemu mężczyźnie. Nie wiemy jednak , jak wyglądał stan jego serca, duszy i doświadczeń...Może rowniez należał do innej kobiety...Można spekulować na różne sposoby... Magia "Titanica" ma swój czar właśnie dzięki konwencji tragicznej, miłości, która nie miała szans rozwinąć się w doczesności, a jej spełnienie nastąpiło w innym wymiarze...Może to nieracjonalne, może kontrowersyjne pod wieloma względami, ale czyż nie sprawia, że wydźwięk obrazu jest ponadczasowym wzruszeniem? : )
sprawia, sprawia, niech będzie:) a czy widziałaś może film Droga Do Szczęścia sama mendesa z kate i leonardo? otóż więc pociągnę naszą spekulację jeszcze dalej i powiem, że to jest właśnie film, który odpowiada na pytanie: co by było, gdyby.. gdyby, tak jak piszesz, leoś dopłynął klasyczną żabką, a miłość aniołków józia i rózi zahaczyła o doczesność nowojorskiej ziemi.. szczerze polecam ten dziejący się w świecie alternatywnym na długo zanim to stało się przerażającą normą (halloween, terminator) nieoficjalny sequel Titanica, podtytuł: anty-titanic..
Tak, oglądałam " Drogę do szczęścia ". Niezwykle wartościowe psychologiczne spektrum relacji małżeńskich oraz skrajnych emocji dyktowanych codziennością życia, problemami, frustracjami i niespełnionymi potrzebami. Myślę, że duet aktorski Kate- Leonardo wywołuje nieuniknione skojarzenia i nawiązania;) Stąd te spekulacje, czy w ten właśnie sposób wyglądałoby życie Jacka i Rose .;)
no dobrze, to mam dla ciebie jeszcze taki prezencik na koniec:
https://youtu.be/IPDxtclZzVU
co myślisz?;)
no dobra, opowiem ci: nagle zjawia się wielki dinozaur-amfibia, który staje naprzeciw miłości jacka i rose a drzwiami. jack oślepia go szampanem, wbija mu butelkę od szampana w stos pacierzowy i odgryza mu tętnicę skrzelową. dinozaur-amfibia umiera w straszliwych konwulsjach idąc pod wodę w ten sposób, że siła wyporowa wyrzuca jacka na drzwiczki strącając z nich niestety biedną rose. ta próbuje się wgramolić, na próżno. ilekroć wchodzi jedno, drugie spada. klasyczny żuraw i czapla. wtem zrozpaczony jack wpada na genialny pomysł godny trzeciego patriarchy zen, którego inkarnacją nota bene jest: oto oboje postanawiają ściągnąć kapoki jednocześnie przywiązując je po bokach drzwi. w ten sposób drzwi nabierają stabilności, co umożliwia obojgu wgramolenie się na nie. i tak leżąc sobie bez kapoków na tak zwaną łyżeczkę szczęśliwie doczekują pojawienia się kajuty ratunkowej. happy (nie dla dinozaura-amfibii, ale jednak) end!
Jak dla mnie, to niepotrzebne i bezsensowne trywializowanie historii Jacka i Rose. Nie żebym była pozbawiona poczucia humoru, ale w tym wypadku zostawmy finał filmu w całym Jego dramatyzmie. Bez wypaczeń, fantasmagorii
i teorii spiskowych :)
e tam, to tylko jeden mały dinozaur (wielkość jest kwestią skali, przy rms titanic ten dinozaur był naprawdę mały), nie takie rzeczy opętany manią wielkości james cameron wyczyniał..