Tak, film nie jest mądry (skąd w robotach tyle pocisków i mocy na broń energetyczną? Maszyny są wręcz filigranowe i nie ma w nich miejsca na takie cuda).
Tak, jest schematyczny (dobre roboty mają niebieskie oczy, złe - czerwone).
Tak, jest miejscami słabo przemyślany (niezniszczalna kostka, którą można "złożyć" w mały sześcianik, który waży tyle, co pudełko czekoladek).
Tak, efekty niekiedy kuleją (roboty optycznie mają za małą masę - ich ekscesy na jezdni powinny zostawiać znacznie większe bruzdy).
Ale - JAK SIĘ TO OGLĄDA!
Z filmami Baya jest jak z filmami Emmericha - są głupie, hałaśliwe, pompatyczne i przy tym świetnie się oglądają. Nie cierpię "Dnia Niepodległości" czy "Armageddonu" - ale mogę je oglądać raz po raz. To po prostu świetne kino. Z filmów Baya nie toleruję tylko "Pearl Harbor" - ckliwej historii, w której sam atak na amerykańską bazę jest niemal wyłącznie dodatkiem do romansu (dlatego zawsze będę oglądał "Tora! Tora! Tora!", a "Pearl Harbor" widziałem raz i więcej nie chcę).
A co do zębów i powiek u transformerów - cóż, taka konwencja (wynikająca z komiksu i animacji). Podobnie jak z wilkołakiem po przemianie, który ma slipy, czy Supermanem, któremu nigdy nie brudzi się ani nie dziurawi płaszczyk. :)
o tak, pearl harbor to zdecydowanie kleska. chociaz gdyby wyciac z tego filmu jego pierwsza polowe, to mozeby cos z tego bylo...