Im więcej razy oglądam film Baya, tym gorzej go oceniam. Jedynie efekty specjalne są na mistrzowskim poziomie, reszta to tragedia. Rozumiem, że film przede wszystkim ma się koncentrować na akcji, ale litości, przecież fabuła też jest ważna. Niestety, scenariusz tego dziełka to jakiś koszmar. Tak naprawdę Transformersy w filmie są tylko tłem dla naiwnej, mdłej i niestrawnej historyjki o nastolatku i jego problemach z hormonami. Powtarzam się, bo już kiedyś pisałem podobny tekst na tym forum, ale kolejny raz z Transformers 2007 przyprawił mnie o ból głowy. Dla mnie, osoby, która w dzieciństwie kochała Transformers G1, kolekcjonowała wszystko, co było związane z Transformerami, każde kolejne próby podejmowania tematu samotransormujących się robotów były nie do zaakceptowania i szargały dobre imię, starych, nieśmiertelnych Transformerów generacji 1. Z filmem fabularnym wiązałem duże nadzieje, może dlatego, kiedy zamiast historii o moich bohaterach w nowym wydaniu, dostałem opowieść o irytującym do granic możliwości Samie i jego urodziwej lafiryndzie, po prostu poczułem ogromny zawód i niesmak. Na początku próbowałem sobie tłumaczyć, że beznadziejną fabułę rekompensują rewelacyjne efekty specjalne, ale to tylko uszukiwanie samego siebie. Transformers 2007 jest filmem słabym, jeżeli traktować go jako odsłonę legendarnej serii Transformers. Natomiast jako odmóżdżacz się sprawdza, ale to są Transformery, odsłona kultowej animacji, dlatego od tego filmu należy wymagać więcej. Niech nikt mi nie mówi, że nie można było stworzyć wciągającego scenariusza. Film animowany z 1986 roku i komiksy pokazują jak intersujące mogą być historie Transformersów. Niestety Bay tylko wykorzystał Transformery jako tło do pokazania kolejnej przygłupawej historyjki o nastolatku, blacharze i amerykańskich marines, którzy są bardziej niezniszczalni, niż potężne roboty. Ten film, pomijając świetne efekty specjalne, bardzo mnie rozczarował.