Skusiłem się do obejrzenia po latach nieżyjącą już Brittany Murphy, duża strata dla kina, choć przyznaję bez bicia wielka aktorka z niej nie była, miała w sobie jednak to coś, pewną delikatność, swój urok. Była przez to nie tylko piękna zewnętrznie, ale i interesującą "od środka", piękna kobieta, straszna szkoda pomimo tylu już lat, które minęły...
Film jak to romans - faceta nie porywa, ale coś się nawet dzieje, choć wielkiej akcji nie ma. Fabuła i akcja bardzo naciągana, ale jak każde romansidło dla kobiet. W każdym praktycznie filmie Nory Roberts występuje wybranek/kochanek głównej bohaterki i ich cecha wspólną jest anielska cierpliwość, wielkie uczucie do bohaterki i niespożyte pokłady energii w dążeniu do jej uszczęśliwienia, rzeczy zazwyczaj dosyć rzadko spotykane, dlatego wystawiają mocno na próbę męskiego widza. A kobiece postaci potrafią być bardzo wymagające, tfu! irytujące i niezdecydowane :) Tu akurat bohaterka przedstawiona jest jako niezwykle dzielna wewnętrznie, walczy ze wspomnieniami i przeciwnościami, w tym agresorzy, jednocześnie fizycznie będąc chuchrem i zwiewną istotą.
Brittany... Pięknie w tym filmie wyszła!
Miło się nawet oglądało w niedzielne południe, lecz żadnego szału nie będzie, nie nastawiać się na wielkie widowisko, ale film nawet niezły, jeden z lepszych całej serii. Taka właśnie postawa gwarantuje/zapewnia w miarę pozytywny odbiór.