no właśnie do przyjaciela. Bohater filmu w sytuacji gdy zwycięstwo odnosi choroba i niewiele mu czasu zostało w życiu, postanawia spędzić go ze swoim przyjacielem. Nie z rodziną, bo z żoną się rozstał, syna nie widuje, kontakty sąsiedzkie przelotne, tylko z dawnym druhem. Ciekawe po co? Bo tak naprawdę rad jego nie słucha, zabrania wtrącania się w podejmowane decyzje, a nawet tam gdzie coś wykona zgodnie z sugestią przyjaciela to jakby mimochodem lub wbrew sobie. Bo nasz filmowy bohater to człowiek, który u progu śmierci dostrzegł, że wiele spraw mu umknęło i postanowił największej swojej aktualnej miłości czyli psu co się wabi Truman zapewnić przyszłość i przekazać go w dobre, sprawdzone ręce.
Trochę to smutne i banalne, ale prawdziwe.
I widzę alternatywną wersję tego filmu. Bohaterem jest kobieta, a Truman to kot. Takie czasy
Film byłby lepszy, gdyby umierający wszem i wobec Julian otrzeźwiał np. poprzez wcześniejszą śmierć przyjaciela, albo tego psa - przynajmniej film miałby jakiś morał. A tak to irytował mnie ten jego focus na siebie. Każdy musiał wiedzieć, że gość umiera, i odpowiednio się do tego ustosunkowywać. Znajomi nie mogli spokojnie posiedzieć w knajpie tylko musieli składać kondolencje przy lunchu, o które nasz bohater w męczący sposób się upominał. Przyjaciel miał mu finansować kolejne kaprysy, i najlepiej nie komentować niczego. Najlepiej gdyby wszyscy sami zdołowani, podziwiali jego charyzmę i stan ducha - nigdy na odwrót. Przykład bardzo irytującego szantażu emocjonalnego stosowanego przez chorą osobę, która dodatkowo rozsiewa denerwującą aurę niebieskiego ptaka. Dobrze, że ten dobrotliwy kumpel na koniec przeleciał mu chociaż siostrę. Serio.