Wkurza mnie tytułowy uczeń. Typowo amerykańska, sztuczna niezdara która na koniec, po
wielu idiotycznych akcjach typu "to nie ja! ja tak nie chcem!" uświadamia sobie swoje
"przeznaczenie" i ratuje świat przed zuem. Nie chodzi mi o fabułę, że była wiele razy
przerabiana, można by to przełknąć gdyby nie wnerwiający mnie główny "bohater". Nie
wiem jak wam, ale mi obrzydły te wszystkie "amerykańckie gwiazdy" grające w cholerę
sztucznie, a jak już nie grają tak całkiem sztucznie to często zdarza się, że aktorzy obejmują rolę, do
której w ogóle nie pasują. Nie można tego tłumaczyć w stylu "muody hopak ma talent!!".
Może i ma ale tutaj nawet jego gęba nie pasuje, może ktoś zapierać się rękami i nogami
ale to prawda.
Gdy ktoś zechce odpisać w stylu "a mnie siee podoba", od razu mogę powiedzieć:
wy&^$^#!%&*
Ocena ostateczna FILMU 6/10 za rolę "Dave Stutler", żeby ktoś nie pomyślał, że tą niezdarę oceniłem tak wysoko.
Masz rację, tytułowy bohater zbyt "amerykański" i typowy, ale to tylko wina scenariusza z popularnym filmowym "jestem niezdarą, zakocham się, a potem zostanę superbohaterem, bo przy okazji jestem geniuszem". Mimo wszystko jednak film miło mnie zaskoczył. Nie jest fenomenalny, ale pozwolił mi się pośmiać i zrelaksować, a chyba to było celem. "Uczeń czarnoksiężnika" to nie arcydzieło- kandydat do najlepszych nagród,ale zwykły, dobry film familijny.
Mnie najbardziej dobiło to że używali jednego czaru przez cały film i przy każdej scenie miłosnej leciał tylko jeden utwór.