Zastanawiam się, czemu przeszedł bez echa? Najbardziej zapadała mi w pamięci scena, gdy Weir był bodajże przykuty do fotela, i opowiadał o tym ,,innym wymiarze'', czyli piekle w którym był. Brakuje mi słów żeby oddać to, jak Sam Neill zagrał czyste, wcielone zło. To zepsucie, podłość aż kipiało od tej postaci. Moim zdaniem plasuje się to w czołówce kinematografii, jednak do Jacka Nicholsona z ,,Lśnienia'', nie wspominająć o Alu Pacino w ,,Adwokacie diabła'' ( wtedy dosłownie pomyślałem że on jest szatanem) nieco brakuje. Niemniej, jako miłośnik sf uważam, że film godny polecenia.