Cóż, dla tych, którzy znają dzieła tego wątpliwej jakości reżysera, nie jest to żadna rekomendacja... ale w tym przypadku można otrzymać porcję rozrywki na dobrym poziomie.
Może i nie jestem zbyt wymagający, jeśli o takie sprawy chodzi, ale przyznam, że sam pomysł wyjściowy wydał mi się całkiem intrygujący. Można co prawda domniemywać, i to trafnie, o co tu naprawdę chodzi, niemniej fabuła wciąga i skłania do dalszego zanurzania się w opowiedzianą historię.
Event Horizon (pozwolę sobie używać oryginalnego, znacznie lepszego tytułu) jest horrorem, więc z definicji powinien straszyć. I tak robi. Przyznaję, że przy oglądaniu tego filmu (a działo się to po północy) momentami cierpła mi skóra. Oprócz lepkiego klimatu grozy i tajemnicy zastosowano tu całkiem fajny patent, polegający na przedstawianiu bohaterom osób i zdarzeń z przeszłości. Weźmy naszego profesorka, który wciąż widzi swoją zmarłą żonę, pojawiającą się nagle tuż koło niego pośród przygasających świateł. Albo jedna z uczestniczek wyprawy, która spotyka swojego synka... normalnie schizo! Momentami przywodziło mi to na myśl inny dobry film - Sphere. Nie tylko jednak to decyduje o nastroju grozy, jaki udało się zbudować w Event Horizon. Jest też całe mnóstwo innych smaczków - przerażające przebłyski iście dantejskich scen (okaleczone ciała, ociekające krwią druty kolczaste), deformacje otoczenia w postaci na przykład wypełniającej przewody krwi, albo nieprzyjemnie wyglądającego napędu grawitacyjnego, który w budowie przypomina maszynę do mielenia mięsa. Film trzyma w napięciu niemal przez cały czas, aż do zakończenia, które swoją drogą też pozostawia domysły i nie jest wcale takie jednoznaczne. Z kolei sceny makabryczne, które wywołują u mnie na ogół co najwyżej obrzydzenie, tutaj wydały mi się bardzo sugestywne (twórcy filmu nie oszczędzają widzom nawet takich widoków, jak starannie wydłubane oczy głównego bohatera).
Efekty specjalne sprawują się równie dobrze, jak scenariusz. Na równie dobry poziom nie wspina się już jednak gra aktorska, która jest zwyczajnie nierówna. Obok ról zagranych dobrze (panowie Neill i Fishburne, choć nie są bez skazy, mają u mnie naprawdę dużego plusa) są tu też raczej pozbawione wyrazu.
Oddzielną sprawą jest natomiast obecność papki gatunkowej, jaką daje się zaobserwować w filmie Andersona i która potrafi zepsuć dobre wrażenie. Tworzenie horrorów osadzonych w realiach SF nie jest niczym nowym, ale do tego dołożono jeszcze pasujące bardziej do fantasy opowieści o demonach i chaosie (czyżby Anderson podpatrzył co nieco od panów z Games Workshop?). Jeszcze mniej pasują do tego elementy komediowe (nie żartuję, są tu takie!).
Event Horizon nie jest na pewno filmem wybitnym. Może się pochwalić świetnym klimatem grozy, ale poza nim nie błyszczy zbytnio. Niemniej, uważam, że film Andersona zasługuje na porządną ocenę 7/10.