PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=88877}

No Pockets in a Shroud

Un linceul n'a pas de poches
7,3 3
oceny
7,3 10 1 3
Un linceul n'a pas de poches
powrót do forum filmu Un linceul n'a pas de poches

Spory problem mam z oceną tego filmu. W pewnym sensie jest to typowy Mocky: apolityczny, skrajnie krytyczny to otaczającego świata, kompletnie niezależny, bezkompromisowy... ale są tu też inne cechy jego twórczości: egocentryzm, czy wręcz megalomania, niechlujstwo, braki warsztatowe i wreszcie brak samokrytyki, graniczący z bezkrytycznym uwielbieniem dla własnego dzieła i samego siebie, jako autora, reżysera i aktora.

Niepokorny reżyser sam siebie obsadził w roli dziennikarza, który za wszelką cenę walczy o prawdę. Po konflikcie z szefem, który każe mu przemilczeć pewien występek syna jakiegoś ważniaka, odchodzi z pracy. Z pośrednictwem kolegi poznaje nieco natrętną i upartą Mirę (w tej roli urokliwa ruda Myriam Mézières), po czym, nie bez jej pomocy, wydaje własną gazetę. Pozyskanie pieniędzy nie jest łatwe, ale jakoś mu się udaje. Sprawa jest dość naiwna, bowiem nasz bohater wszystko robi sam, jedynie z pomocą Miry oraz drukarni, zaś jeden kiosk zostaje przedstawiony jako jedyny dystrybutor prasy w miasteczku (co?!)... Jako że gazeta ujawnia same skandale, korupcję i inne występki polityków i innych "ważnych" osobistości, bohaterowie jego artykułów starają się rzucać mu kłody pod nogi, a gdy to nie pomaga, wytaczają cięższą amunicję.

Film jest projekcją poglądów Mockiego, które cechuje apolityczność, nieufność do władzy, relatywizm i niechęć do wszelkich frakcji, nazwanych idei itd. W „Solo" jego bohater miał, mówiąc kolokwialnie, wy*ebane jaja na wszystko i realizował prywatne interesy lawirując pomiędzy burżuazją i zbuntowanymi studentami - terrorystami, zarazem reżyser portretował obie strony konfliktu w skrajnie negatywnym świetle. W przypadku w „Un Linceul n'a pas de poches” (w wolnym tłumaczeniu „W płaszczu nie ma kieszeni” – chodzi o kieszenie, do których dziennikarz mógłby schować pieniądze z łapówki) Mocky idzie podobnym tropem – portretując zarówno ówczesną prawicę, jak i lewicę i całe „elity”, jako równie zgniłe i szemrane towarzystwo. I za to wielki szacunek dla Mockiego. Nic dziwnego, że Mocky był twórcą wyklętym, skoro zarówno socjaliści, jak i konserwatyści byli przez niego równo obsmarowywani… Różnica pomiędzy „ULnPdP” i „Solo” polega na tym, że w omawianym filmie bohater jest zaangażowany w demaskowanie korupcji i przekrętów, jest ostatnim sprawiedliwym, a nie egoistą stojącym z boku. Pod tym względem bohater jest godny podziwu. W kwestii jego metod oraz relacji z kobietami, jak również w kwestii zdrowego rozsądku – można i samego bohatera ładnie obsmarować, ale przemilczmy to, gdyż nie jest to najważniejsze.

Mocky nie tylko obsadził się w roli jednej z niewielu pozytywnych postaci w tym filmie. Nie tylko uczynił z siebie jedynego bezinteresownego bojownika o prawdę. Przy okazji musiał skorzystać z tendencji kina sensacyjnego i oto jego bohater jawi się, pomimo dość wątłej postury (nie wstydzi się pokazać obwisła klatę) i kilku dekad na karku, jako lowelas, któremu do łóżka wskakują wszystkie młode laski oraz jako silny, wysportowany, doskonale bijący się zawodnik. Sceny walk nie są wiarygodne zarówno za sprawą realizacji (wybaczam), jak i właśnie wyglądu bohatera, którego to obezwładnienie napastnika z bronią potraktować można tylko jako pobożne życzenia Mockiego.

Wątki sensacyjne mogę wybaczyć, bo po pierwsze, są tu w sumie niezbędne z punktu widzenia fabuły, po drugie, na szczęście, bohater okazuje się jednak nie być przodkiem Rambo i czasem po tyłku obrywa. Gorzej z wątkami, nazwijmy to, „romantycznymi”. Choć może należałoby rzec damsko-męskimi, bo romantyzmu, przez większość filmu jest tyle co w dzielnicy czerwonych latarni. Bo nie tylko w kwestii przekazu, a i ładunku emocyjnego oraz formy, obraz Mockiego jest subtelny jak… powiedzmy, że wspomniany Rambo. Tak więc, jak to w kinie francuskim tamtych lat, kilka plaskaczy się posypie, ale nie to jest najgorsze. Znacznie bardziej drażnić może poświęcenie zbyt dużej ilości czasu tym wątkom (a kobiety w życiu bohatera pojawiają się aż 3). Są one mało interesujące, zobrazowane nieco tandetnie i w stosunku ich wpływu na fabułę – są zbyt długie. Z początku myślałem, że pierwsza dama pojawiła się w scenariuszu jako pretekst, dla pokazania nagiej Sylvi Kristel w basenie. Jednak muszę zwrócić honor, bo z czasem zrozumiałem zamysł sportretowania puszczalskich, zagubionych młodych dam z wyższych sfer, choć można było to nieco skrócić. Ciekawy, choć kuriozalny, jest natomiast motyw ślubu… z początku chciałem go traktować jako wadę, ostatnie mam co do niego tak mieszane uczucia, że bilans wychodzi na zero.

Realizacyjnie film jest porządny, w latach 70-tych, pomimo iż Mocky miał już za sobą problemy z dystrybucją i cenzurą (np. z filmem Snobs), kręcił jeszcze filmy z niezłymi budżetami. Zdjęcia są w porządku, montaż również specjalnie nie kuleje. Ale jednak suma summarum, całość sklecona jest nieco niechlujnie. Najgorsza w tym wszystkim jest muzyka, zwłaszcza scenach „romantycznych” (koszmar!... choć i do tego idzie się przyzwyczaić). Lokacji jest wiele, nie brakuje też scen akcji, statystów i ogólnie film, wbrew pozorom, ma pewien rozmach. To co imponuje chyba najbardziej, to obsada. Rany! Kiedy ja ostatnio widziałem film z taką obsadą?? Piękne Kristel, Mézières oraz świetni panowie: Lonsdale, Marielle, Galabru, Constantin, Carmet… naprawdę imponująca lisa nazwisk i trzeba przyznać, iż każdy z nich doskonale wie, co ma robić, pomimo, iż nie posądzałbym Mockiego o umiejętność pracy z aktorami. Obsada wnosi do tego filmu dużo: zwiększa autentyzm i siłę oddziaływania, jak i zwyczajnie uatrakcyjnia seans jako rozrywkę.

Najgorszym grzechem filmu jest chyba jego długość. Dwie godziny z groszami to trochę za długo, zwłaszcza, że bez wysiłku można wskazać sceny słabsze, które można by usunąć lub skrócić, tym samym skracając film i pozbawiając go słabszych ogniw… ale to nie w stylu Mockiego. On jest niechlujem, niepokornym uparciuchem. Ja ma jakąś wizję, to ją realizuje i ma w nosie, jaki będzie odbiór jego filmu. Można odnieść wrażenie, że jego filmy to takie workprinty, których nigdy nie chce mu się dopieścić. Mam tą samą przypadłość z kawałkami, więc go rozumiem :)

„Un Linceul n'a pas de poches” to film daleki od ideału, nie silący się na artyzm, na oryginalność, a już na pewno nie na jakąkolwiek poprawność czy delikatność. I szczerze mówiąc, w dobie, gdy przez ”niepoprowność polityczną” rozumie się bycie „anytlewackim”, zaś, przez „zaangażowanie”, rozumie się bycie lewackim aktywistą, brakuje takiego kina. Brakuje kina środka, czy może raczej kina patrzącego z boku, z po za. Dziś większość filmów, która choćby liźnie tematy polityczne, czy światopoglądowe, niezbyt delikatnie przemyca sugestię, jakoby któraś ze stron miała mieć rację. Brakuje filmów, które mówią, a raczej krzyczą: „wszyscy jesteście bandą siebie wartych sk*wysynów!”. Pieprzyć system? Nie. Pieprzyć wszystkie systemy!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones