Ten film tylko utwierdził mnie w mojej niechęci do musicali. "Upiór w Operze" w wersji z 2004 roku to smętny, miłosny pean zdający się nie mieć końca. Ponad 140 minut, a tak niewiele treści. Wszelkie miłosne rozterki bohaterów można by spokojnie skrócić do formy półgodzinnej noweli filmowej. Bo tak naprawdę postaci odśpiewują raz po raz (serio, w pewnym momencie robi się już z tych repertuarów niezły cringe) te same utwory z niby zmienionym tekstem, a jednak bardzo podobnym wydźwiękiem. Kreatywność leży i kwiczy. I co z tego, że wizualnie wygląda to w sumie ładnie kiedy tak słabo radzi sobie z wywoływaniem jakichkolwiek emocji. Naprawdę nie czułem się na siłach żeby współczuć którejkolwiek z tych tragicznych postaci... A akcenty komediowe w stylu musicalowym to kolejny argument dla którego po prostu nie trawię tego gatunku.
Wszystkie starsze ekranizacje powieści Gastona Leroux, jakie obejrzałem, a było ich naprawdę wiele, były lepsze od tej.
3/10.