Co myślicie? Jak zareagowaliście na wiadomość tak drastycznych zmian postaci. Co Was najbardziej zniesmaczyło?
Powiem krótko, co ja myślę: Jako kontynuacja - Jest fatalna. Ciężko mi znieść to co zrobili z pięknej, aczkolwiek nieszcześliwej miłości Erika. Boli mnie fakt, co zrobili Raoulowi.
Jednak przedstawienie mi się bardzo podoba, jako osobna historia. Z lekkim trudem patrzę na to jak na osobną historię, jednak to się udaje.
Nawet na swój sposób ją uwielbiam - za co? Za przepiękne utwory jak Beneath a Moonless Sky, Beauty Underneath, Look with your heart i Love Never Dies. Nie mogę zapomnieć także o rewelacyjnym wykonaniu Devil take the hindmost.
Co myśliscie o obsadzie Love Never Dies?
Ja zdecydowanie wolę australijską, uważam, że jest..."mocniejsza" w głosach. Sierra Boggess ma znacznie delikatniejszy głos niż Anna O'Byrne.
Co do Ramina Karimloo i Bena Lewisa jako Upiora West End'zkiego i Australijskiego...Obaj są świetni, jednak doskonałość według mnie osiągnięto by z wyglądem Bena Lewisa i głosem Ramina.
No i rewelacyjny był australijski Gustave :P
Wszędzie się z tym spotykałam na dodatek subskrypowanie tych tematów jest przydatne. Oprócz tego moja koleżanka wybiera się 3 września na 19:30 do tego teatru na debiut Anny O'Byrne. Nie wiem tylko dlaczego Boggess zrezygnowała. Może wróciła na stałe do USA skąd pochodzi, a może jakieś inne zobowiązania.
Nie chcę wyjść na zazdrośnicę ani nic w tym stylu, ale Sarah została chyba Christine tylko dlatego, że była żoną Webbera w tym czasie. I gdyby nie rozwód to i wiek pewnie nie przeszkadzałby aby zagrała filmową Christine. Najwyżej wzieli by starszych aktorów :)
Sarah ładnie śpiewa, ma dość przyjemny głos, bardzo mi się podobała wykonując Don't cry for me Argentina. Ale na Christine się nie nadaje. Ani nie nadawała. Była to zbyt wymagająca rola i niestety jej nie podołała. W duecie z Crawfordem to zdecydowanie on jest gwiazdą, jednak i jemu mogę troche zarzucić. Wspaniale śpiewał, głos niesamowity, bezbłędna technika. I tyle. Zero emocji. Jak wspominałam gdzieś: traktował to jak prace i tylko tyle. Zaśpiewa, dostanie gażę i pójdzie do domu
Boggess zrezygnowała, ponieważ do lutego 2013 wraz ze swym narzeczonym Tamem Mutu grać będzie w "Les Miserables". Na West Endzie, w Queens Theater, ona Fantynę, on Javerta. Nawiasem mówiąc pan Mutu w roli Javerta mnie nieco dziwi, ponieważ jest to rola dla basbarytona, a zrezygnował dla niej z roli Maxima w "Rebece". Która to rola napisana została dla tenora. Baryton też obskoczy, o ile ma wybitne góry, ale trudno mi sobie wyobrazić osobnika, który obskoczy i Javerta z dołami i Maxima z górami.
(wrrr, edycja odpowiedzi nie działa)
A co do pani Brightman - rola Christine była pisana pod jej głos, więc ciężko by było, żeby nie dała sobie z tym rady. Szkoda tylko, że później, jak robiła karierę solową, sobie głos zupełnie zepsuła, śpiewając ponad siły. Jej wykonanie POTO podczas 25th anniversary było... cóż, szkoda, po prostu szkoda.
Tak na marginesie - prawda jest taka, że gdyby nie Sarah to Webber by Phantoma nie napisał. ;) A nawet jeśli (w co wątpię, bo to Sarah wpadła na pomysł, żeby zrobić z tej historii musical) to pewnie nie byłby aż tak dobry.
Wiem, pomyliłam się co do LND. Czytałam o tym, potem koleżanka mówiła, że jedzie obejrzeć jej debiut, zdjęcia były z LND więc idiotycznie skojarzyłam ze sobą.
No niestety Brightman nie dała rady roli Christine nawet jak rola została napisana dla niej.
Masz jakieś dowody na to, że Sarah podrzuciła mu pomysł na Upiora? Bo z taką informacją nie spotkałam się nigdy. A wiele, wiele lat się tym interesuje.
Znam za to inną wersje, ale Brightman nie miała z tym nic wspólnego. Po prostu dostała role bo była jego żoną i chciał jej pomóc w karierze.
Dopiero teraz przeczytałem, co piszesz o S. B., więc tamte moje pytanie... No cóż... Zawsze sobie powtarzam, żeby się nie spieszyć z pisaniem postów, ale czasem bywam roztargniony. ;)
Ja znam taką wersję, że wszystko zaczęło się od musicalu Kena Hilla, w którym Sarah miała grać Christine. Webber zobaczył ten musical i Brightman mu podrzuciła pomysł, żeby on też napisał musical na podstawie tej historii. Potem Webber, będąc w Nowym Jorku, kupił w jakimś antykwariacie książkę Lerouxa i tak to się zaczęło.
Że Sarah dostała rolę, bo była jego żoną? Nie - ona dostała tę rolę, bo Webber miał taką wizję i uważał ją za swojego Angel of Music. ;) I to faktycznie widać, że POTO było pisane z miłości, z bebechów. A potem był ten rozwód, a Webber się do dzisiaj z tej miłości leczy, co widać np. w LND.
I wszystko byłoby pięknie i super, ale Sarah nie dała rady aktorsko. Ciekawostką jest, że u/s (i na West Endzie, i na Broadwayu) miały nakazane nie grać jakoś super, żeby przypadkiem nikt nie powiedział, że są lepsze od pani Brightman. A Webber był pewien, że to ona będzie gwiazdą musicalu, a tutaj zonk, bo gwiazdą okazał się Crawford. Ba, Sarah nie była nawet nominowana do Tony Awards. Ja się nie dziwię, że po takim czymś pożegnała się z musicalem i poszła robić karierę solową.
"Jak wspominałam gdzieś: traktował to jak prace i tylko tyle. Zaśpiewa, dostanie gażę i pójdzie do domu"
Skąd masz takie informacje? Ja słyszałam coś zupełnie odwrotnego. ;)
"Jak wspominałam gdzieś: traktował to jak prace i tylko tyle. Zaśpiewa, dostanie gażę i pójdzie do domu"
Skąd masz takie informacje? Ja słyszałam coś zupełnie odwrotnego. ;)
Ale to wyłącznie moje odczucia :) Głos ma niesamowity, śpiewał pięknie, czysto i bezbłędnie, ale bez uczuć. I to mnie boli. Że nie zawarł w tej roli ani grama uczuć.
Co do Sary...Możliwe, że dostała angaż bo Webber miał taką wizje, ale niestety jego prywatne uczucia do niej miały na pewno spory wpływ na jego decyzje. Człowiek zakochany jest nieobiektywny.
Sarah to mu podpowiedziała wyłącznie kogo obsadzić jako Upiora, ze szkodą dla musicalu zresztą (moim zdaniem przynajmniej). Jako Upiór próbny na pokazie wstępnym występował Colm Wilkinson, ale on był już zajęty innym musicalem, "Les Miserables", więc Webber został bez Upiora. Przymierzył następnie do tej roli Steve'a Harleya, który był tragiczny, ale powstał z nim nawet klip promocyjny:
http://www.youtube.com/watch?v=QHYEKqF7x-E
Po namyśle jednak Webber stwierdził, że ten pan jest do bani (całkiem słusznie) i zaczął szukać dalej. Wtedy Brightman przyszedłszy na zajęcia wokalne do swego trenera, usłyszała śpiewającego Crawforda. No i przepadło, zaczęła wiercić mężowi dziurę w brzuchu, żeby obsadził Crawforda jako Upiora. A że Webber ją wtedy jeszcze wielbił, uległ.
To wspaniała piosenka, chociaż tutaj Brightman szczególnie wyraźnie aktorsko - że tak powiem - nie nadąża za wokalem. ; )
A mi się LND bardzo podobało :D Oczywiście australijska wersja. Np. taki Ramin ma, jak dla mnie, za delikatny i za mało dramatyczny i głęboki głos na Upiora. Ben Lewis to po prostu ideał ;)
Anna O'Byrne również przewyższa swoje poprzedniczki. Ma najmocniejszy i najbardziej "operowy" głos, no i interpretuje fabułę świetnie. Nie mogę patrzeć na inne produkcje niż australijska - są strasznie delikatne i nierzeczywiste. Te emocje z Melbourne sprawiają, że człowiek ryczy cały czas. Muzyka piękna, fabuła porywająca. Czego więcej chcieć? :D
LND nie doścignie rozmachem pierwowzoru, ale muzyka tego musicalu nie jest zła. Mniejsza o wykonanie, ale tekst sztuki i muzyka mają spory potencjał. Jestem pewna, że gdyby upiora 2 sfilmować i zagrał Gerard Butler, to byście nie narzekały;DDD. A teraz bez żartów. "Beneath a Moonless Sky" i "Devil Take the Hindmost" wpadają w ucho od razu... Nigdy nie prześcigną piosenek z "Upiora...", ale są doskonałe.
Oglądałam wersję australijską (chyba jedyna w całości dostępna na yt) i uwielbiam <3
Przyznam się, że książek jeszcze nie czytałam i historię znam z musicalu (wersja z 2004 roku), który kocham :) Jakoś nigdy nie lubiłam Raula i zawsze widziałam Christine z Upiorem, więc podoba mi się LND (może poza końcówką. Meg mogłaby być z Raulem, Christine z Erikiem i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie :D)
Uwielbiam piosenki z LND. Szczególnie "Beneath the moonless sky", której mogłabym słuchać w kółko (i oglądać. Anna O'Byrne i Bena Lewis są wspaniali), "Love Never Dies", "Til I hear you sing"... Webber jest geniuszem
"Upiór..." na pewno obyłby się bez kontynuacji i... pewnie byłyby bardziej szczęśliwy. Ale LND powstało. Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem. Fabuła taka sobie, widać niekonsekwencje, zarówno w wersji oryginalnej, jak i poprawionej. Ale za to są piękne piosenki. Gaston Leroux pewnie poprzewracał się trochę w grobie i dalej śpi snem wiecznym. On nie wysłał Eryka za ocean. Jego bohater zmarł w Paryżu. Spróbowałam popatrzeć na LND z punktu widzenia fabuły książki ww autora. Zacznijmy od Phantasmy. W swojej książce pisze, że Eryk pokazywał się na jarmarkach jako "żywy trup" (gdyż jego twarz przypominała właśnie skórę na ciągniętą na samą czaszkę; to co widzimy w charakteryzacji musicalowej zostało zrobione po to, aby paradoksalnie uatrakcyjnić jego wizerunek), od Cyganów nauczył się sztuki iluzji i oszukiwania, a także popisywał się brzuchomówstwem i żonglerką i oczywiście pięknie śpiewał. Tak więc znał życie cyrkowca i można powiedzieć, że umieszczenie akcji LND w miejscu, które Eryk znał z poprzedniego życia było uzasadnione. Poza tym jako maszkara lepiej zapewne czuł się w środowisku podobnych sobie i na dodatek wychodzi na to, że stworzył z tego prawdziwe imperium. Przecież to nie był byle jaki cyrk. Co zaś do automatów i różnych wynalazków Eryka, francuski autor napisał, że był on konstruktorem "automatów do złudzenia przypominających ludzkie postacie" dla sułtana Konstantynopola. Wiadomo również, nawet z samego musicalu (opowieść Madame Giry), że Eryk pracował także dla szacha Persji, który z zazdrości o talent Eryka Kazał go najpierw oślepić, a potem zabić.
Jeśli chodzi o to, co również zarzucano Webberowi, że przeniósł Upiora z opery do cyrku, to można zacytować przysłowie "tak krawiec kraje, jak mu materii staje". Eryk wylądował w Ameryce z Madame Giry i Meg. Jak widać Meg nie nadawała się na diwę miary Christine Daae, więc została artystą wodewilową, Phantasma cyrkiem, a Eryk (tak myślę) trzepał dla niej odpowiednie pioseneczki dla świętego spokoju i czekał na swoją chwilę. Gawiedzi to się podobał, pieniążki zasilały budżet naszego Upiora (z czegoś w końcu trzeba żyć).
Tymczasem we Francji. Christine i Raoul się oczywiście pobierają. Niezły musiał być skandal: arystokrata z artystka operową, nieważne, że o nieprzeciętnym talencie. Jak to było z owym "Beneath a Moonless Sky"? Ani nie wiemy gdzie, ani kiedy. Wychodzi, że gdzieś w okolicach ślubu, bo Raoul nie zorientował się, że ukochana miała skok w bok i że synek nie jest jego. Ale chyba jednak coś tam musiał przeczuwać, bo jest szorstki dla Gustava (swoją drogą bezpieczne imię dla owego potomka, po dziadku ze strony mamy; śmieszne byłoby, gdyby autorzy dali mu na imię Eryk; w końcu w żadnym z musicali nie pada imię Upiora i ktoś kto nie zna książki nawet by się na początku nie zorientował), coraz bardziej obojętny w stosunku do Christine. I mamy powód zaglądania do kieliszka i ucieczka w hazard. Czymś trzeba zapełnić pustkę. Myślę, że oni naprawdę się kochali, tylko po drodze zbyt wiele się wydarzyło.
Znowu wracamy do Ameryki. Tym razem panie Giry. Wiemy, że starsza z nich znała jakiś czas Eryka (w książce Madame Giry jest zwykłą bileterką, pośredniczką pomiędzy Upiorem a dyrektorami; w musicalu dostała niejako nobilitowana do roli nauczycielki baletu), znała jego talenty i możliwości zrobienia czegoś z niczego. Myślę, że pomogła mu z wyrachowania i nie bała się mu tego wypominać. Wygląda na to, że o ile Eryk był właścicielem tego całego cyrku, Madame Giry można uznać za jego menadżera. Wiedziała, co i jak zrobić, żeby przyciągnąć tłumy i nie przeszkadzało jej to, że wykorzystuje do tego zakochaną w Eryku córkę. Może nie do końca zdawała sobie sprawę, jak dalekie jest poświecenie Meg, ale to jednak ona pociągała za sznurki.
A Meg. Tak bardzo chciała, żeby Mistrz ją zauważył, żeby docenił, że zrobiłaby dla niego wszystko. I robiła. Płaciła za tą miłość, miłość która nigdy nie myła dla niej własną duszą i ciałem.
Eryk, tak jak i w Paryżu, tak i teraz był kawałem egoisty. Nic i nikt nie mógł mu przesłonić jego jedynego celu - Christine. Wyraża się to właśnie w "Til I Hear You Sing" JA chcę cię usłyszeć, JA chcę zobaczyć, JA tak strasznie cierpię, JA nie mogę spać... JA... JA... JA... i JA Do czego to JA Eryka doprowadziło wszystkich - wiadomo: Madame Giry została chciwą megierą, Meg - dziwką, Raoul - pijakiem i hazardzistą, a Christine - wszyscy chyba tu wiedzą. Najbardziej poszkodowaną osobą w tej historii jest Gustave. Został bez matki, jego dotychczasowy świat runął, tatuś, którego znał, nie jest jego tatusiem, a jest nim ten obcy pan, który wygląda jak jakiś potwór. Ciekawe, czy wystarczy mu samo "Look with your heart and not with your eyes"
Co do samego musicalu. Eryk dla mnie stracił zęby i pazury. Egoistą pozostał, ale takim trochę rozciapcianym, użalającym się nad sobą. Próbowano to trochę zmienić w wersji poprawionej dodając szantaż wobec Christine, że odbierze jej syna, jeśli ta nie przystanie na jego warunki, ale to chyba trochę za mało. Poza tym (i tu jak widzę narażę się większości) w wykonaniu Bena Lewisa wypadło to dla mnie żałośnie. Plus właśnie dla Ramina Karimloo, że nie wykrzywiał gęby do płaczu, kiedy dowiedział się, że od dziesięciu lat jest tatusiem (na ile mogę to ocenić w marnej jakości filmikach). Poza tym niekonsekwencja w poprawionej wersji jest to, że Eryk dowiadując się, że jest ojcem Gustava i widząc, ze jego fizjonomia przeraża chłopca, każę Christine go zabrać, a już po antrakcie targuje się z Raoulem w fantastycznym (co tu ukrywać) "Devil Take The Hindmost". Trochę to dziwne, chociaż do naszego monstrum pasuje. I to są chyba jedyne momenty, kiedy Upiór pokazuje swoją twarz z Opery. Reszta jest trochę jak mamałyga.
Pada zarzut, co do zmiany charakterów postaci. Ale przecież minęło 10 lat. Doświadczenie tego okresu na każdej z nich odcisnęło swoje piętno, o czym pisałam wyżej. Nie mogły pozostać takie jak w oryginale. Wstręty, z lekkim przechyłem w stronę szlachetności Upiór, sporo starszy i bardziej doświadczony od reszty, oczywiście poza Madame Giry (swoją droga z filmu wynika, że Eryk jest tak naprawdę w podobnym wieku, co Madame Giry, co uważam nie jest prawdą), dwójka dzieciaków ok. dwudziestoletnich (Raoul ma chyba 21 lat, Christine jest młodsza od niego), zakochanych pierwszą młodzieńczą miłością, chociaż ona była już przyciągana przez tą bardziej zmysłową, jeśli nawet na początku to tylko głos Anioła Muzyki ją wabił, i jeszcze młodsza od tej dwójki Meg. Przecież oni wszyscy musieli wydorośleć. Christine została żoną i matką. Dodajmy żoną arystokraty, co pod koniec XIX wieku było mezaliansem. Musiała więc nie tylko odnaleźć się w obu tych rolach, ale również w roli wicehrabiny de Chagny. Do już nie była tylko mała Christine Daae - śpiewaczka operowa i baletnica. Jak mogło ją przyjąć środowisko, z którego wywodził się jej mąż i jak ona się w nim czuła? Przecież arystokrację znała tylko z widowni operowej, może jeszcze panów polujących za kulisami na artystki.
A czy Raoul zdawał sobie sprawę ze swojego kroku? Pamiętam w filmie Daria Argento scenę w której Philippe, brat Raoula mówi mu, żeby uciął sobie romansik ze śpiewaczką. Nie musi się z nią od razu żenić. Ale Raoul się ożenił. Jak to mogło wpłynąć na jego pozycję towarzyską? Czy nie mógł to być kolejny powód do zaglądania do kieliszka?
Dla mnie "Love Never Dies" jest mimo wszystko smutnym musicalem. Są tam wszystkie uczucia egoizm Eryka, chciwość Madame Giry, nieszczęśliwa miłość i tragedia Meg, zazdrość wszystkich na wszystko i o wszystkich (nikt nie wspomniał cudownie dwulicowego "Dear Old Friends" - w oczy się uśmiechamy, za plecami podkładamy świnię); wszystkie uczucia, oprócz szczęścia i radości.
Przejdę do aktorów i zasłużę na lincz. Wolę Ramina Karimloo od Bena Lewisa. Wspomniała jeden z powodów dlaczego. Drugi się pojawił u innych. Ben Lewis gra, jakby nie tylko kij, ale cały pień połknął. Głos ma ładny, głęboki, ale coś mu nie wychodzi w tym wypadku wykorzystywanie go. Mam wrażenie, że u Ramina Karimloo jest więcej finezji, a to jest potrzebne Erykowi. On jest jak piskorz. Umie się wyślizgać z każdej niekorzystnej dla niego sytuacji. Jakoś drąg w postaci Bena Lewisa jest w tym mało wiarygodny. Ramin Karimloo podobał mi się również w oryginalnym "Upiorze...". Co do pań, lubię obie. Uważam, że Sierra Bogges ma cieplejszą barwę głosu, natomiast Anna O'Byrne wydawała mi się czasami trochę zbyt nerwowa jako Christine. To właśnie Christine mimo wszystko powinna być najbardziej odporna na Upiora. A Anna wyglądała jakby czasami bała się własnego cienia. U Christine Sierry podobało mi się większe opanowanie. Ale wokalnie, pomimo wielu krytycznych głosów w stosunku do Sierry, trudno mi wybrać. Obie mi się podobają.
I jeszcze mała refleksja na koniec. Mam wrażenie, że ściągając do siebie Christine i targując się o nią z Raoulem chciał skończyć z cyrkiem i zacząć robić wszystko naprawdę po swojemu. "Something glorious". W końcu miał "a concert hall that's bigger than the Met". Niestety, wszystko poszło nie tak.
Mnie się bardzo podoba (małe niestety, ale zawsze jakieś) "naprawienie" roli Meg w tym musicalu. W wersji londyńskiej jest oschła i jak byk widać (na tych wszystkich bootlegach ;)), że strzela do Krysi. W Melbourne Meg jest jednak zupełnie inna. Cieszy się na przybycie Christine, śpiewa inny tekst w "Dear old friend" i wpada w szał dopiero wtedy, gdy matka już kompletnie dobija ją wiadomością, że Gustave jest synem naszego Phantoma. Co najważniejsze, w końcowej scenie nie zachowuje się jak mściwa, zazdrosna i z chęcią zemsty kobieta, tylko jak osoba z problemami psychicznymi (nie wiem czy to za sprawą reżyserii czy gry aktorskiej, ale wszyszło dobrze), która przeszła bardzo wiele. Tak jak pisałam na początku, londyńska Meg z zimną krwią strzela do Kyśki, a australijska robi to przez przypadek, gdy szarpie się z Phantomem i gdy następuje wystrzał to jest ewidentnie przerażona i widać, że to był tylko wypadek. Duży plus! Jestem ciekawa jak wyszło to w Kopenhadze, więc jeśli ktoś jest w posiadaniu nawet najgorszej jakości bootlegu, to baaaardzo proszę aby się podzielił :)).
Niestety nie istnieją żadne bootlegi z Kopenhagi, ale według recenzji wyglądało to na wypadek:
"As the Phantom puts his foot in his mouth with the classic comment about Christine, Meg puts the gun to her own head to shoot herself. The Phantom grabs her wrist, they wrestle for the gun. It goes off, the bullet hitting Christine. It’s a horrible accident, the Phantom is actually physically partly responsible for it, since he was hands-on holding the gun or the hand that held the gun. Soo.... more guilty than in London where only Meg held the gun, even if the shooting was accidental."
Witam, chcialam podzielic się z wami swoimi odczuciami dotyczące drugiej czesci upióra czyli „love never dies” Ale najpierw chciałam zacząć od tego jak zaczęła się moja historia z upiorem i Webberem. Jak byłam dzieckiem widziałam w telewizji „Upiór w operze z 1990 roku”. Film bardzo mnie poruszyl i bardzo ubolewałam nad tragiczna śmiercią upiora, ale ów nieszczęśnik został na długo w mojej świadomości. Dopiero w liceum przeczytałam książkę „Upiór w operze”, a zaraz po niej „Upiór Manchatanu, faktycznie historie się nie pokrywają bo Leroux go uśmiercił a ten drugi go ożywił. Dopiero w 2007 roku, będąc w Edynburgu trafiłam na ścieżkę dźwiękowa filmu musicalowego „Upiór w operze” z 2004. Jakie było moje zaskoczenie i do tego cholerne niezadowolenie, ze film powstał trzy lata temu a ja o tym nie wiedziałam, do tego jak przesłuchałam utwory tym większa moja była wściekłość na to ze nie byłam na nim w kinie bo nic o tym nie wiedziałam, nie wiem może był za mało reklamowany w Polsce. Nie ważne, ale film na długo mną zawładnął a Gerard Butler grający Upiora ujął mnie i to bardzo mocno. Plułam na Kryśkę że go zostawiła dla jakiegoś gogusia. Po prostu zrobili go za przystojnego i tyle. No ale dlaczego Eryk nie mógłby być przystojny? Przecież mógł, nawet jak mu kryska ściągnęła ta maskę i pokazali go jak wyglądał to mnie nawet nie przeraził! Bo aż tak źle nie wyglądał. Jak wiec mówiłam ta wersja mnie zachwyciła. Potem w 2009 r. pojechałam do Warszawy aby obejrzeć spektakl, tez mi się podobał, chociaż wielu najeżdża na polska wersje. Ale czekałam na druga cześć bo już wtedy obiło mi się o uszy ze powstanie.
Ale dopiero parę dni temu udało mi się obejrzeć na youtube druga cześć upiora, wersja australijska jak się nie mylę, dla mnie bardzo dobra, świetnie zagrana a muzyka znów mną zawładnęła szczególnie „Till i here you sing”, „Moonless sky,” „love never dies.”
Wersja australijska jest lepsza, Anna o Byrne i Ben Lewis naprawdę dobrze zagrali. Bardziej mi się podoba ta dwójka od Ramira i Sierry. Gdy Anna i Ben razem śpiewają „moonless sky” i to z takim uczuciem ze aż uwierzyłam w ten romans upiora i Kryski dziesięć lat wcześniej. A Ramir i Sierra biegają wokół fortepianu i śpiewają, raz tylko się objęli gdy ona podała mu ręce a tak to zera uczucia tam widziałam. Do tego Ben jest wysoki i wyglądał wspaniale gdy stal w tych drzwiach, a Ramir taki niski facet i jakoś mnie nie ujął tak bardzo jak Ben. Ale mimo to widziałabym i tak Butlera w drugiej części filmu o ile wogóle zrobią i o ile oni się zgodzą zagrać.
Niestety mimo że nie pajałam miłością do Raula to robienie z niego alkoholika, rogacza i hazardziste jest nie na miejscu! I do tego robienie z Meg morderczyni Kryski to już prosi się o zmiane scenariusza!!! Bo dlaczego ten biedny Eryk ma być samotny?? A dlaczego Raul ma stracić żonę!! ??? O to moja wersja, która widziałabym…
Po pierwsze powinni dać spokój z tym, że Meg się w nim kochała, na ich miejscu stworzyłabym inna historie taka, ze upiór znajduje w nowym Jorku młodą dziewczynę, która wcześniej została pobita i zgwałcona. Zycie tej dziewczyny nie oszczędzało, od małego była poniżana, katowana, zmuszana do żebractwa i tej nocy gdy Tosie stało a ona leżała na ulicy i prawie umierała, Eryś zabiera ją ze sobą, on sam nie wie co nim kieruje aby pomóc tej dziewczynie, ale tak się stało, pomaga jej dojść do siebie ale ukrywa przed nią swoją twarz, zaś ona widzi jego cierpienia i słyszy jak tworzy swoje dzieła i ciągle to jedno imie „Christin” dziewczyna wyzdrowiała ale tez zakochała się w swoim wybawicielu, zawsze jest przy nim pozwala mu się nazywać Christin, chociaż tak naprawdę nazywa się Alice, no później zostaje jego kochanka, on wiadomo, mimo że sypia z Alice, to wciąż myśli o tamtej. Czemu nie ma się dziwić, bo jeśli Kryśka była jego pierwszą kobietą i poczuł jak to jest, no to co się dziwić, że nie mógł jej zapomnieć?! No i potem można dodać to co tam było ze ściąga kryskę do siebie, on dowiaduje się ze ma syna, ale kryska prosi jego aby nic nie mówić synowi i jej mężowi, bo oni się naprawdę kochają i jest z nim szczęśliwa chodzi o Raula (niech odpuszcza to ze jest hazardzista i pijakiem) oprócz tego jednego kieliszka gdy musiał się napić gdy dowiedział się, kto ich tam ściągnął. A temu wszystkiemu przygląda się Alice, widzi ich razem gdy śpiewają moonlight sky gdy ja pocałuje. Biedna Alice widząc to wszystko zostawia list Erykowi mówiąc mu to czego przez parę lat nigdy nie wyjawiła, całą swoja miłość do niego, co przeżywała, jak się czuła gdy ten nie nazywał jej Alice tylko kryska, nawet gdy z nią był fizycznie. Uznała że chce ze sobą skończyć, próbując skoczyć z mostu , Eryk odnajduje list i zrozumiał jaki był ślepy, ze miał przy sobie kogoś kto kochał go takim jakim był, a on ja traktował jak oschle i instrumentalnie, bo nie dopuszczał myśli, że ktoś może go jeszcze pokochać. A ona godziła się na to wszystko. Gdy otworzyły mu się oczy pobiegł na most i w ostatniej chwili złapał Alice, i zaczął ja przepraszać, i powiedział ze zrozumiał teraz czym jest kochać i być kochanym. Pozwolił IKryśce odejść a ona dala mu zdjęcie syna i obiecała ze jak dorośnie opowie mu o ojcu który był Aniołem Muzyki. I Kryśka wraca do Paryża, a Eryk z ukochana rozpływają się tworząc swoja nowa historie milosna Takie powinno być zakończenie.