Od zawsze moim numerem jesten była wersja Webbera, dzięki której upiora poznałam. Uwielbiałam pożerać wzrokiem Butlera w roli Eryka, dreszcze mnie przechodziły jak słuchałam Down once more. Po jakimś roku mi przeszła wielka upioromania, chociaż zawsze ta wersja była moim numerem jeden, do którego chętnie wracam.
Muzyka, aktorzy, kostiumy, wystrój. Lubię ten klimat.
Ale niedawno na horyzoncie pojawił się yestonowy Phantom, na którego wybrałam się do rodzimej Opery Śląskiej. I się rozdarłam :P
Upiór Yestona ma dużo w sobie uroku. Sama postać jest bardziej zagubionym dzieckiem niż pociągającym psychopatą. Postać Christine niewątpliwie jest dla mnie bardziej do hm... przełknięcia. Ot, bardziej ją lubię. Zaraz po przedstawieniu sięgnęłam po film Kopita, który jak dobrze przeczytałam bazuje na właśnie tym yestonowym. I muszę przyznać też bardzo mi się podobało. Cała ta historia jest nieco inna, wzruszająca.
Ostatecznie chyba bardziej skłaniam się ku wersji Yestona, która mnie ujęła. Chociaż webberowską wersję również bardzo lubię i zawsze pozostanie mi do niej sentyment. Pierwszy Upiór, którego widziałam w końcu :)
A jakie jest wasze zdanie na temat tych dwóch wersji?