To niesamowite, że Allen zrobił film i nie była to komedia. Mimo, że jak zwykle - ciekawe, olśniewające dialogi. Akcja, która przyciąga uwagę. No i Barcelona, która ze Scarlett Johansson i Penélope Cruz wypadła wręcz magicznie.
Ale zacznę od Javiera Bardema, który w jednym z filmów parodiuje niezłe dzieło (”Love in the Time of Cholera”), żeby pokazać wiarygodnie zimną postać (No Country for Old Men) i ostatecznie wcielić się w ciekawą rolę malarza. Czekam na kolejny film z jego udziałem, bo zaczynam się już przyzwyczajać do pozytywnych zaskoczeń i realistycznych postaci, które udaje mu się stworzyć na ekranie.
A film? Ciekawy. To słowo przychodzi mi na myśl, kiedy myślę o Vicky i Cristinie w Barcelonie. Allen przyzwyczaja do wysokiego poziomu, w którym dialogi nie są przypadkowe, a akcja doszczętnie przemyślana. Podobnie, jak i forma - podobało mi się wykorzystanie narratora, który pozwolił na zagęszczenie wydarzeń.
Jeden mężczyzna, który trafił do serc trzech odmiennych kobiet.
* Racjonalnej, powściągliwej i analitycznej Vicky (Rebecca Hall).
* Spontanicznej i podświadomie szukającej cierpienia Cristiny (Scarlett Johansson).
A w tle ich zauroczenia - szalona Penélope Cruz, która (jako była żona malarza) wprowadza sporo zamieszania w relacje tej trójki.
Film rozpoczynają wakacje w Barcelonie i kończą się wraz z wyjazdem Vicky i Cristiny. Co tak na prawdę chciał pokazać Allen? W tej wielowątkowej historii pokazuje naturę różnych ludzi, którzy pod wpływem emocji potrafią dokonywać irracjonalnych wyborów.
Dorzućmy do tego niesamowitą muzykę, podkreślającą wakacyjny klimat Barcelony. Wyjdzie z tego ciekawy wieczór i pragnienie słonecznej Barcelony, tak ciekawie pokazanej przez Allena.